Strach
Ten przydzielony mu, nigdy nie straszył go śmiertelnościom alkoholowej choroby, być może wiedząc o tym, że takich jak on straszyć niczym już nie należy. Babcie prądem, prędzej wystraszyć i przerazić można było, niż jego śmiertelnościom choroby której skuteczność już od dłuższego czasu ustawicznie, osobiście sprawdzał, bardziej śmierć swoją jako wybawienie, niż jako karę samą w sobie odbierał.
Parę lat po tej terapii, był nad wodą. Sąsiad podszedł do płota i za jakieś jego wyimaginowane przewinienia zaczął go straszyć. Obiecywał mu to i tamto, strasząc mundurowymi, gniewem boskim, rękoczynami i bóg wie czym jeszcze. Słuchał tego i patrząc w jego oczy, czekał aż pęknie lub też wykona jakiś nieprzemyślany samobójczy dla siebie ruch.
W tamten czas, byłem już odpowiednio wyprofilowany, lecz jeszcze nie byłem pewny kiedy to wszystko raptownie we mnie eksploduje i kiedy zrobię jeszcze z ,,automatu,, tak jak się tego kiedyś wyuczyłem.
Gdy sąsiad skończył, powiedział do niego z uśmiechem.
- nie strasz mnie, ja się nie boję.
Po czym spokojnie poszedł z dziewczynami nad wodę, dziewczyny latały po piasku a on siedział na kocu i nadal o tym gadzie rozmyślał.
Nie powinienem powiedzieć, że się nie boję, gdyż tak to, u mnie nie działało. Działa inaczej i jak mnie straszysz nie będę mógł już się bać, poczuję się do walki przez ciebie wywołany i będę musiał sprawdzić, czy jesteś, aby w stanie wszystkie swoje strachy, wprowadzić gadzie podły w czyn.
Zrobię to pomimo nieuchronnych konsekwencji, nie oglądając się na rodzinę, na dom, siebie i dzieci. Zrobię tak, gdyż inaczej nie będę, zrobić po prostu mógł. Byłem parę lat po drugiej terapii, miałem mnóstwo wprowadzonych w siebie zmian, byłem innym człowiekiem ale nadal to we środku swoim miałem.
Ostatnio gdzieś tam usłyszałem jak partnerka mówiła do swojej mamy, ty go nie strasz, nawet w żartach, naucz się inaczej, to nie zadziała.
Dziś już nad tym panuję, dziś już w ryzach świadomości swojej to mam, boję się skutków ale długo już, nikt mnie niczym nie straszył.
Nie tak dawno podczas mityngowej przerwy, zobaczyłem kolegę z papierosem w ręku. Koleś był po nie dawnym zawale i bardzo mnie zdziwiło, że nadal igra ze śmiercią.
- Czemu palisz? przecież Tobie nie wolno. zapytałem zdziwiony, oczekując jednocześnie logicznej odpowiedzi.
- Lekarz, na wypisie ze szpitala napisał, dodając dwa wykrzykniki.
Całkowity zakaz palenia papierosów!! Rozumiesz Krzychu, dwa wykrzykniki. Baran, baran w białym kitlu.
- Rozumiem, nie tylko ty, to masz. odpowiedziałem, uśmiechając się do niego serdecznie.
Czy ktoś logiczny, logicznie potrafi to wytłumaczyć?
Na terapii tej poznał także Witka, było im do siebie bardzo blisko. Przegadali ze sobą mnóstwo czasu, i obaj nie mieli za bardzo przed tym, czarnym już gdziekolwiek się skryć.
Witek już nie żyje. Gdy się o tym dowiedział, zazdrościł mu, był zły. Witek ma już to wszystko poza sobą, a on musi się nadal z tym zmagać, nie widząc w tym jakiegokolwiek sensu, nadal w tym wszystkim trwać.
Odpoczywaj w spokoju.
Dziś widzę już w życiu swoim sens, żyję spokojnie, mam plany, marzenia i chcę żyć. Gdy jednak dowiaduję się, że ktoś odszedł, zapił się, wydyndał na lince, nałykał tabletek, podciął żyły swoje, czy w jakikolwiek inny sposób zakończył swój los. W pierwszej chwili zazdroszczę mu i chociaż wiem jakie to głupie, tak nadal mam.