Made in
Germany
W Niemczech przepracował wiele ze swoich urlopów, jedenaście miesięcy pijąc w kraju, a miesiąc pracując, zbierając winogrona i chlejąc na umór na obczyźnie.
W tamtym czasie była jeszcze głęboka komuna, ale nikt nigdy go niczym nie ograniczał i nie zmuszał do żadnej współpracy. Bez jakichkolwiek problemów wyrobił paszport, dostał wizę i jeszcze po cenach bankowych mógł kupić kilka tanich niemieckich marek. Tak miał, nigdy żadnych problemów, aby wyjechać z kraju, był młody, zawsze wracał, a za rok jechał bez problemów ponownie.
Tym razem pracuje w kurnikach, rozmawia z nioskami, dzieląc się z nimi całą zawartością swojego jakże głębokiego wnętrza, nie pije tydzień, potem drugi i trzeci, nabierając pewności i przekonania, że może jednak w tym, o czym mówiła dziewczyna coś jest. Rozmyśla, analizuje, a po czwartym tygodniu snuć zaczyna plany, powracają zapomniane marzenia, pragnienia i jakże dalekie, gdyż nie spełnione nigdy, sny.
Dzwonią do siebie, pisząc często SMS-y będąc razem wciąż pomimo tego, że byli od siebie o setki kilometrów oddaleni. Trzy miesiące, gdyż tyle czasu trwało jego tam przebywanie, nie wypił grama alkoholu, wsiadał do busa będąc całkowicie innym człowiekiem.
Człowiekiem innym przecież wcale a wcale nie będąc.
Nie piłem, gdyż nie mogłem, do najbliższego sklepu było trzydzieści kilometrów.
Na końcu wiochy stała nieoheblowana tyczka, na której powiesili germańskie słońce, wójt jak chciał z niemiecką gminą sobie pogadać, to słał do niej po ichniemu gadające gołębie.
Kurniki jednak były już unijne, wielkie niczym hangary służące do odpoczynku i przechowywania w nich zmęczonych lataniem samolotów.
Raz w miesiącu szwab zabierał mnie do sklepu, kupowałem wprawdzie i do koszyka wkładałem wszystko, co chciałem, lecz płacił szef i zabierał rachunek, którego wielkość mi przy wypłacie potrącał. Nie brałem alkoholu, gdyż nagadałem na początku, że po prostu go nie piję, nie chciałem niczego już zmieniać, niczego naginać, niczego być może psuć.
Ale przecież nie w alkoholu, tylko we mnie leżał problem, o czym przekonałem się już za chwil zaledwie parę. W końcu wracałem.