Betonowe
buciki
Zaledwie rok później jechałem do ojca, który po
rozwodzie zamieszkał ze swoją nową żoną nad zalewem. W tamtym
czasie choroba alkoholowa jeszcze tkwiła w powijakach i o ludziach
nią owiniętych mówiono raczej, że alkohol po prostu lubią pić,
niż aby był on dla nich problemem. Mój tata także do grupy ludzi
takich należał, lubił wypić i wszystko, i tylko tyle. Nie był
przemocowcem, bydlakiem, tyranem, tylko lubił i już. Odbierał mnie
z dworca na którym powiedział.
- Synek, ja już wódki nie piję.
Uwierzyłem mu, zawsze mu wierzyłem. Był dla mnie
autorytetem, kochałem go, był bogiem moim i kimś, komu nie wierzyć
po prostu nie przystawało. Cieszyłem się, sam prawdę mówiąc nie
wiedząc z czego, gdyż co prawda pił, lecz pomiędzy nami z tego
powodu nic nie kolidowało. Rankiem, stojąc w drzwiach kuchni, z
zaciekawieniem przyglądałem się temu, co sobie nalewa. Sto gram
spirytusem zalanego korzenia z pokrzywy, sto następne, tylko że z
czarcim żebrem i trzecie sto, tylko że już nie pamiętam nawet z
czym. Trzy razy po sto gram spirytusu, lecz nie o alkohol mu się
przecież w tym wszystkim rozchodziło, tylko o dodatki, o walorach
których bezustannie nalewając sobie mi donosił. Był inteligentnym
człowiekiem, mądrym facetem, miałem szesnaście lat i już
wiedziałem, że nie należy nawet pytać go, co tutaj jest grane?
Miał to już, potrafił tak sobie to wytłumaczyć, aby alkoholu w
tym wszystkim nie widzieć. Tu jest alkoholizm, i jakby na niego nie
popatrzeć wywodzi się, podpiera się na sztuce. Sztuką niemałą
jest w pełni nielogiczne zachowanie przerobić w głowie tak, aby
logicznym się stając, pozwoliło nadal w pełnej zgodzie ze samym
sobą alkohol nam pić. Potrzebny jest nam jeszcze poklask ze strony
otaczających nas klakierów i wszystko nadal jest ok. Ja nie
zareagowałem, był moim ojcem rozszedł się z mamą i bałem się
odrzucenia. Jego żona nie reagowała jeszcze, albo nie reagowała
już, a zresztą jak można zarzucić komuś brak logiki, gdy ma się
poważna nadwagę, wciąż czekoladki się żre i ciągle uważa za
szczuplutką. I tak to się kręci.
Mój tata nie żyje, przeżył pięćdziesiąt pięć
lat i jeden dzień. Odchodząc stąd w pełni był człowieczy i jak
sprzątam jego grób zawsze mu o tym przypominam. Wczoraj skończyłem
pięćdziesiąt sześć i już o rok go przeskoczyłem. To
niewiarygodne, gdyż nigdy nie przypuszczałem nawet, że trwało to
będzie aż tak długo. Piszę o tym nie oczekując kart
kondolencyjnych oraz współczucia, że dożyłem aż tak starczego
wieku. Wspominam o tym, gdyż zakrawa to na prawdziwy cud. Bardzo się
starałem, aby do tego nigdy nie doszło, lecz jeżeli doszło już,
nie zamierzam nikogo z tego powodu także przepraszać. Przeskoczyłem
go nie tylko w tym, człowieczeństwo swoje, przeszkadzające mi w
dalszym rozwoju, kolejnych zamianach nielogicznych na w pełni
wytłumaczalne zachowania, w całości wyrzucając na śmietnik.
Alkoholik nigdy nie uderzy żony, gdyż jest
przemocowcem, tyranem, bydlakiem czy złym człowiekiem, nie zobaczy
tego, tak jak wyżej nie widzi już alkoholu.
Nie skarci, nie nakrzyczy, nie zdeformuje
dzieciaków gdyż jest przemocowcem, tyranem, bydlakiem czy złym
człowiekiem, nie zobaczy tego, tak jak wyżej nie widzi już
alkoholu.
Nie kopnie w dupę psa, gdyż jak wyżej. Tylko z
tego powodu, że ten robi mu na złość i nie idzie tak jak
powinien, kupy nie robi w czasie i miejscu, które on uważa za
najbardziej odpowiednie, sika gdzie nie można. W lot go nie rozumie
i jeszcze się, do niego nie uśmiecha.
Nie naubliża sąsiadce, gdyż jak wyżej. Lecz
gdyż ta wiecznie czepia się, wkłada nos w nie swoje sprawy i
jeszcze pierdyknięta w czapkę jest. Szanuje ją, szanuje wszystkich
ludzi.
Nielogiczne? Logiczne, tylko trochę inaczej.
Alkohol i zachowania pozwalające nadal go w
zgodzie z samym sobą pić zrobiły swoje. Powstał pewien trwały,
stały kształt i zaprzestanie picia wcale go a wcale nie zmieni.