Alkoholowa normalność
Wszedł do jej domu nie mając przy sobie alkoholu, nie chciał go przy sobie mieć.
Nie piła więc jej dom był dla niego bezpieczny, nie było w nim pełnego barku, z którego podczas jej nieuwagi mógłby coś sobie wkroplić. Nie wypił także idąc na to spotkanie, będąc pewnym, że podoła i da radę, chciał być ok.
Rozmawiali jednak i ich rozmowy nic się nie kleiły, nie mógł także nic zjeść. Wychodziła istna kiszka i pat, który jeszcze bardziej go przerażał, był tam obok niej, wcale tam nie będąc i błądząc myślami o wiele dalej stąd.
W końcu trzeba było wyjść z psem, poszli razem i pozwoliła mu nawet trzymać jego smycz. Przechodzili obok sklepi i ze zdziwieniem zobaczył, że jest otwarty. Powiedział, przypominając sobie, że musi kupić papierosy. Wzięła smycz i poszła z psem dalej, wchodząc do sklepu usłyszał tylko:
- Czekam za rogiem, tam jest trawnik, może zrobi kupę, ok?
- Ok. Dogonię was, odpowiedział.
Nie była z alkoholikiem, nie wiedziała więc, jak to jest, nie bała się o skład torby z zakupami. Traktowała go jak normalnego człowieka i słysząc o papierosach pewna była, że kupi tylko je.
Spotkały się w jednej chwili dwie normalności, jej i jego. Od wielu lat żył w tym, wciąż pijąc i czekając, aby jego ktoś na tym wiecznym chlaniu w końcu przyłapał. Wychodził na peron i przyjmował ludzi będąc jeszcze pijanym lub też pijanym już. Z żoną wieczna ciuciubabka, zobaczy w końcu, zorientuje się czy też jeszcze nie, no to myk jeszcze łyk i tak całe swoje dotychczasowe życie w każdym dniu, dzień po dniu.
A ta nieobyta jeszcze, niezaznajomiona popełnia taki szkolny błąd, nie mógł postąpić inaczej, musiał zrobić to. W tamten czas to było silniejsze od niego.
- Pół litra luksusowej, poproszę. I jeszcze jakieś czerwone setki.
Poprzez przypadek o mało nie zapomniał o papierosach...
Tak to działało, nic ze mnie, wszystko już wewnątrz mnie. Im dłużej w tym siedziałem, tym bardziej zachowanie innych przypominało prowokowanie do gry.
Przecież wiedziała, że nie mogę już bez alkoholu funkcjonować ani żyć.
Powiedziałem jej. A tu co? Chciała sprawdzić? Sprawdzała? Prowokowała? Była głupia?
Co to? Zabawa z żywym ogniem, z pośpiesznym, który jedzie i nie ma szans wyhamować przed pojawiającą się nagle przeszkodą. Rozmowa się nie kleiła, na jakikolwiek kontakt nie było żadnych szans, chciałem się nachlać i przekonany byłem, że tylko to może zmienić zaistniałą sytuację, szukałem pretekstu, musiałem go znaleźć, wyjście znalazło się samo.
Tak samo jest, myślę, z jazdą samochodem po pijaku. Po wypiciu nie wsiądziesz, nie pojedziesz i jest ok. Jak pojedziesz i się tobie uda, wsiądziesz drugi, trzeci, czwarty raz i masz bracie klops, odbierzesz to jako grę i jedziesz aż do skutku, często śmiertelnego.
Mordercy też to mają, nie złapani i nie ukarani mordują do skutku, odbierając to jako wyzwanie, jako grę.
Wyszedł i wskoczył do pierwszej otwartej bramy, odkręcił i umoczył usta, potem drugi i trzeci raz, robił to delikatnie, tak aby przypadkiem nie pochlapać kurtki czy ryja i nie popsuć tego, co idzie doskonale. Potem jeden, drugi mały łyk i w końcu dość duże z butli dogłębne pociągnięcie. Nie przesadzić, wlewając tylko tyle, ile trzeba wlać. Resztę ukrył za paskiem z tyłu spodni i zadowolony wrócił do dziewczyny i psa.
Bonus nadszedł natychmiast, od razu był duszą towarzystwa, inne już by poznały, ale ta jeszcze nie. Żartował, biegał z psem, oczekując kary co chwil parę ją do siebie mocno przytulając i sprawdzając, poczuje czy też nie.
Wrócili do domu i od razu zaczął jeść, znaczy najpierw korzystając z okazji ukrył to, co mu pozostało i, spokojny, jedząc, zacierał pozostałe ślady.
Wieczorem już było tak jak zawsze i wszędzie, zaproponował, aby mógł sam pójść już z psem i tak też a nie inaczej się stało.
Stawał się coraz pewniejszy siebie i poprzez przypadek zapomniał o pustych butelkach, wydałoby się, musiałoby się wydać, wolał zrobić tak jak zrobił.
A może tak wyglądał, miał wyglądać koniec gry, bolesne zderzenie z otaczającą ją rzeczywistością, nie dającą jej, jemu, im żadnych szans na wspólny spokojny i szczęśliwy związek.
Taka dla niej kara, za brak jego kary? Takie ukaranie za to, że nie był w stanie dotrzymać danego sobie słowa lub też ona nie potrafiła zapobiec temu, co się z nim stało.
Dziś jak patrzę, wspominam tamten czas, widzieć muszę, że doskonale nadawała się na moją partnerkę, była wyśmienita jako przyszła partnerka dla alkoholika. Zmieliłbym ją, przejechał walcem pijąc, czy nie pijąc już, tak jak wszystkie poprzednie. Niestety, albo raczej, całe szczęście, uczyła się w przyspieszonym trybie i już nigdy nie pozwoliła zrobić sobie takiego wałka jak w tamten czas. Nie mam pojęcia w jaki sposób do tego doszła, ale od tamtego dnia zawsze już wyprzedzała każdy mój niewłaściwy ruch, świadome, jak i podświadome zachowania prowadzące mnie w niewłaściwym kierunku.