Matnia
Od paru lat chodził na wiecznej, nigdy nie kończącej się dolewce, po prostu wstawał i pił.
W swoim mózgu kształtując stan, który odrzucał wszystkie stałe produkty i dopiero jak wypił dwieście gram wódki bunt organizmu ustępował i mógł coś zjeść.
Był swojego czasu pewny, że ta wyjątkowa zależność kiedyś go zabije, lecz dzięki niej, pomimo wszystko, bardzo dużo jadł. Taki istny fart w niefarcie.
Koszmar trwał, a on za nic nie potrafił go w sobie zamalować. Te pierwsze dwieście gram alkoholu także było niesamowitym wyzwaniem, gdyż i tutaj następował organizmu niesamowicie głupi bunt. Nie chciał za nic przyjmować alkoholu, wpuszczać do wnętrza swojego trucizny, która konsekwentnie go zabijała.
Pierwszą pięćdziesiątkę wlewał w siebie na trzy, potem na cztery już razy i każda dawka mini, mini większa od naparstka natychmiastowo była odrzucana. Był jak aptekarz, jak lekarz i jak pielęgniarka, która delikatnie ważąc dawki ustala takie, które są w sam raz dla połykającego je delikwenta. Drugą pięćdziesiątkę na dwa, a trzecią i czwartą już na raz, z automatu, tak jak było w mózgu czasem mijającym zapisane. Szybko, raz dwa, wykorzystując chwilowe nieposłusznego mózgu ogłupienie i obawiając się, aby w tym wszystkim na powrót się nie połapał.
Po tych czynnościach mógł dopiero coś zjeść, jadł łapczywie wykorzystując chwilę i stan, który zaledwie kilka minut trwał. Z tego miejsca się już nie wraca i tutaj, był tego pewny, zostaje się już na amen.
Czy się bał?
Tutaj nie było już miejsca na strach, robi się tylko to, co się musi.
Bałem się już tylko kolejnego przebudzenia i świadomości, że muszę ze sobą spędzić następny, upiorny, morderczy dzień. Bajka, lecz z bajką nie mająca zbyt wiele wspólnego i której zakończenie dalekie byłoby od tych, które znane są nam z baśniowych pięknych ksiąg.
Piłem pomimo wiedzy, że alkohol mnie zabija, piłem wbrew buntującemu się organizmowi, wbrew logice, wbrew zdrowemu rozsądkowi i samozachowawczemu instynktowi, wbrew jakby sobie i w zgodzie ze sobą samym, jakkolwiek to głupotą oczywistą brzmi.
Piłem, nie mogąc już i nie chcąc już się z tym wszystkim mierzyć, walcząc z tym, czy też się temu całkowicie poddając. Miałem dość i piłem dalej, pragnąc tylko aby to wszystko już raz na zawsze się zakończyło.
Jeżeli ktoś przekonany jest, że logicznie do mnie w takim stanie dotrze, myli się i nawet się o mnie, logicznie na to patrząc, już nie otrze.