komudzwonia.pl

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Terapeuta

Terapeuta
 
    Z terapeutą pomimo tej jednej różnicy rozmawiali o wszystkim, był tak otwarty jak ciało nieboszczyka poddawane sekcji, niczego przed nim nie ukrywał, niczego nie zamazywał, nie komponował, nie tworząc nie przeżytego. Opowiadał o świecie widzianym jego oczami, o tym co go wciąż spotyka i o tym, że po prostu dzieje się. Terapeuta był ,,swój,, ,,nasz,, chciał mu pomóc, wiedział to, widział to, i to także, będąc z nim, zawsze czuł.
    Kiedyś jednak, widać już załamany brakiem postępów lub też przebiegiem ich wspólnych rozmów, postanowił być może zajść go z drugiej strony. Wkurzony wstał na równe nogi i powiedział.
    - Przecież można, nie pić. Jak widzisz ja nie piję już dwadzieścia lat.
    Zbaraniał, zaszachowany na amen. Popatrzył w jego oczy i po chwili namysłu odpowiedział.
    - A przepraszam, ile lat piłeś? przez osiem lat pracowałem jako konwojent, potrafię wspaniale liczyć. Nie potrzebuję nawet do tego liczydła.
    Dodał, aby domalować wypowiedzi weselszy szyk.
    - A co do tego ma matematyka? Alkoholik to alkoholik.
    Zapytał pogubiony tym razem terapeuta.
    - Jesteś pewny, że jabłka jadące na pace samochodu ze Szczecina do Świnoujścia, tak samo będą poobijane jak te których koniec drogi znajduje się, dopiero w Przemyślu?
    Odpowiedział, przestraszony, że przesadził.
    I na tym całe szczęście zakończyli matematyczne ciągi i rozmowy, prowadzące do ni kąt .
    Miałem i byłem tego pewny już na stałe kompletnie wyprofilowany mózg. Potrafiłem wszystko i wszystkich obalić, każdy autorytet umorusać w bagnie, zburzyć pomniki wszystkim zacnym a tych zacnych mniej wyekspediować bez prowiantu w bezgraniczną nicość, żadnych autorytetów, jakichkolwiek świętości, potrzebowałem pomocy, umierałem a jednak, nadal, ciągle, wciąż, byłem sam. Dziś już tego nie używam, chociaż nadal to wewnątrz siebie mam, chronię siebie, gdybym tego w sobie nie zainstalował nie mógłby przecież pić.
    Wspomniałem o braku we mnie pokory i matmie gdyż facet nie był wcale a wcale ode mnie starszy i skoro miał, posiadał dwadzieścia lat abstynencji i czuł się z tym wspaniale, wspaniałym dla mnie i mojego umysłu z tamtego czasu wcale nie musiał być.
    Bardzo szybko odjąłem od jego wieku, te jego dwadzieścia lat i bardzo mocno się zapierałem aby nie zapytać go, co widział, co przeżył oraz gdzie był. Czy sądzi, że jego z tego wychodzenie było tak samo trudne, jak będzie moje i czy aby ja muszę, mogę, mam prawo postrzegać jeszcze, to wszystko tak samo jak on.   
    Tak, a nie inaczej pracował mój mózg, broniąc się i obawiając nowego. Nawet jakbym chciał nie mógłbym inaczej spraw w tamten czas postrzegać i sobie inaczej ich tłumaczyć.
    Dzień wcześniej na zajęciach rozmawialiśmy o kiszonych ogórkach i dobrze już wiedziałem, domyśliłem się, przekonałem siebie, udowodniłem sobie, że łatwiej jest tym małosolnym, niż takim ukiszonym na amen jak ja. Każda, jakakolwiek choroba, nawet ta, z upływem mijającego pod jej wpływem czasu, rozwija się. Z początku infekując tylko końcówki samych nerwów, pod koniec po za infekcją, infekcji w czaszce nie masz już nic.
    Wciąż beczałem nad sobą, nie widząc dla siebie żadnych szans. Dziś jednak wiem, że zaprzestanie picia alkoholu to zaledwie wierzchołek góry lodowej, i choroba nadal się rozwija. Zawsze wrócę do starych przyzwyczajeń, do tego co lepsze, bardziej smaczne, skuteczne i z czego będę jakąś korzyść miał.
    Normalne i całkowicie ludzkie, jakkolwiek to brzmi. 
    Przepite lata, jako bonus? Tak miałem jeszcze przez kilka lat, gdy zaczynałem ze sobą coś robić nie miałem nic, niczego czego mógłbym się uczepić i żadnego za czym mógłbym się skryć. Te lata przepite, ten bezsensownie wydawało mi się stracony raz na zawsze czas, ten staż o którym się nie mówi i który wydaje się być nijakim osiągnięciem, był tym czego się uczepiłem i tym który nadal kieruje moimi krokami częstokroć nawet dziś.
    Pomimo panującego w tym wszystkim imbecylizmu, dobrze na tym wyszedłem. Dziś jestem innym, nowym całkowicie człowiekiem a o nowe, inne niż to poddane aż takim wiecznym przesileniom człowieczeństwo, się w tym wszystkim, tak prawdę mówiąc przecież rozchodzi.
    Od wczoraj zaledwie zamieszkuje we mnie pokora, szanuję każdego człowieka który z tego wychodzi, każdego który się zmienia i uczy z tym żyć.
    Gdybym jednak znalazł się na mitingach w grupie samych ,,małosolnych bohaterów,, nie miałbym żadnych, nawet znikomych szans przetrwania. Zapijałem. Zakisili by mnie na amen, nie rozumiejąc, nie chcąc i nie mając nawet szans żadnych aby mnie zrozumieć, bo i niby jak, bo i niby dlaczego, bo i niby po cóż?
    Przecież to ja dla nich, miałem i byłem przestrogą, zdjęciem pokazującym do czego może w ich życiu dojść. Oni powinni być dla mnie autorytetem lecz dla tamtego Krzyśka nie byli, byłem wściekły, nie tylko na nich lecz dokładnie na wszystkich i na cały otaczający mnie świat.