komudzwonia.pl

niedziela, 4 czerwca 2017

Jajko niespodzianka

Jajko niespodzianka

    Podwójna, dominująca osobowość, dwóch w jednym, stare, nowe. Jeszcze trochę i zatrudnię w tym wszystkim kosmitów, ale tak było. Kiedyś bałbym się, że mnie zamkną w psychiatryku, lub też posądzony będę o ucieczkę od odpowiedzialności. O to, że chcę udowodnić, że mnie wcale tam nie było a dziś wiem, że we wszystkim tym, o czym piszę, prawda sama jest. Kim w tamten czas byłem? Człowiekiem uformowanym pod wpływem potwornego strachu, mocnego alkoholu i wiecznej przemocy. Gdy miałem osiem lat straciłem zaufanie do wszystkich ludzi i wszedłem do skorupy z której nie wystawało mi nic, poza zębami którymi wciąż się broniąc, wszystkich dookoła gryzłem. Mój ojciec był alkoholikiem, więc chciałem zbudować sobie i moim dzieciom inny, lepszy, cieplejszy dom, do wojska nie piłem a jak z niego wróciłem to już się bali, ze mną pić. Za parę kolejnych lat, za paręnaście wyczynów podczas których wciąż zaskakiwałem wszystkich, straciłem zaufanie do ostatniej znanej mi osoby, do siebie samego.  Czy to dziwne, ze byłem źle sformatowany, że nieodpowiednio postrzegałem otaczający mnie świat i mieszkających w nim ludzi?  Dlaczego tak trudno było mi już pomóc ? Dlaczego, jak często byłem przekonany, pewny wręcz, że o pomoc mogę już tylko prosić, siły nadprzyrodzone? 
    Brał ze wszystkiego i wszystkich, zarówno w dzień jak i w nocy. Zakupili akwarium i powoli je zarybiali. Urządzając, montowali w nim wszystkie dostępne w sklepach urządzenia, pewnego dnia, wpuścił do jego wnętrza ślimaka. Takiego podwodnego winniczka który aby powietrze brać, na stanie swoim posiadał specjalnie do tego, służącą mu rurkę. W akwarium trzy posadzone roślinki mała, średnia i duża a on zaczyna włazić na małą. Wspina się na sam jej wierzch i z niego próbuje rurkę swą, wystawić ponad lustro wody. Na liściu stojąc tak jakby na palcach, stara się ze wszystkich swoich sił, rurkę wystawić tam gdzie należy i tam gdzie, życiodajny dla niego tlen. Brakuje mu ze cztery centymetry i nie ma szans, aby osiągnął swój cel.
    Siedzi naprzeciw akwariowej szyby przyglądając się, poczynaniom skorupiaka. Jest mądrzejszy i od zawsze wiedział i widział, że z tej rośliny nie miał na to żadnych szans. Mała śpi i nie musi a szkoda w tym uczestniczyć, gdyż i ona bez problemu wskazałaby mięśniakowi jedyną, najwyższą, dzięki której osiągnąłby najszybszą drogą oczekiwany, życie jego ratujący sens Siedzi sam i powolutku zaczyna go to wszystko przerastać, patrząc jak złazi z małej i włazi na średnią puszczają mu nerwy. Próbuje podpowiadać delikatnie podnosząc głos gdyż widzi, że jest przez niego nie słyszany. A ten włazi, kolejny raz waląc babola i robiąc sobie jaja z istnej, walki o ogień. Za chwilę, może już, braknie mu powietrza a on leci sobie w kulki, w kolorowe kulki i to z nim.
    Jak sobie przypominam co się ze mną w tamten czas, przed tym akwarium działo, zawsze wpadam w śmiech. Krzyczałam i darłem się tak, ze w końcu obudziłem małą a idąc do niej i mijając lustro zobaczyłem całą emocjami, przekrwioną i powykrzywianą w złości i furii własną twarz. Chciałem dobrze i od zawsze wiedziałem, widziałem na którą powinien wejść, darłem się, gestykulując łapami i kierując go w kierunku odpowiedniej a on nic, tylko swoje. Złośliwy jełopek i  podły cham. 
    Inny świat, inny klimat, gatunek i całkowicie odmienne realia. Żadnych szans i całkowity brak, jakiegokolwiek pomiędzy nami porozumienia. W tamten dzień zrozumiałem dlaczego tak trudno było do mnie, przez bardzo, bardzo długi czas w odpowiedni sposób dotrzeć i dlaczego wciąż tak trudno było innym mnie, i mnie innych, po prostu zrozumieć. Ślimak w końcu wszedł na odpowiedni krzak z którego wierzchołka, nabrał do swojego środka potrzebnego mu tlenu i nigdy już, nie popełnił tego samego błędu. A ja, a mi wciąż i ciągle przytrafiały się te same błędy, jakbym jakiś niepełnosprawny umysłowo był. Debil który nie uczy się na swoich wywrotkach, cymbał o wiele głupszy od najzwyklejszego ślimaka, w którego skorupie mózgu przecież brak.  A może już bardziej potrzebna była mi kolejna porażka, następny klops i dowód na to, że to wszystko i tak nie ma już jakichkolwiek szans. Sukces to niepotrzebny i całkowicie zbyteczny wysiłek, kolejna porażka to mniejszy nakład prac, natychmiastowy skutek i powód aby nadal chlać. W tamten dzień zacząłem widzieć jakoś szerzej, dostrzegać niewidzialne, słyszeć nie furgoczące i czuć coś, czego inni nie mieli.
    Zacząłem gadać o tym na mitingach i dzielić się tym, co się w moim wnętrzu wyrabiało. Mówiłem o bajkach, ślimakach, komarach, małej i o swojej partnerce. O zmianach na mnie wymuszonych i tych które nie potrzebują już żadnych zewnętrznych sił. O tym, że widzę i tym, że zaczynam czuć. O zaletach potrzebnego odczuwania i wadach które sprawiały ból, którego nie chciałem przecież wcale już czuć.
    Partnerka będąc w sklepie zoologicznym, przytargała z niego pewnego dnia do domu parę ślimaków. Helenki się nazywały i były nawet ładnie umaszczone lecz zjadły mojego nauczyciela w tri miga. Przez wiele dni oglądałem tą jego straszną agonię, patrząc jak zbudowany jest,. ten ich  niezrozumiały dla mnie kiedyś świat. Gryzą go w wystającą stopę wykorzystując nieuwagi, nieprzystosowania, nieznajomości a być może,  głupoty jego stan. Wstrzykują mu coś i miejsce to puchnie, niedużo, niewiele, troszeczkę i tylko tak, aby już nie mógł swojego domku pozamykać na amen. Broni się i walczy, dla mnie świadka wszystkiego jest bohaterem, lecz już nie ma żadnych, przeżycia szans. Z odsłoniętym, nie zamkniętym, wystawionym, nie chronionym nie ma szans i staje się z dnia na dzień, istną żywą dla nich przekąską. Gryzą, jedzą, wstrzykują, drzwi domku coraz słabiej się domykają i w końcu puszcza główny zawias ich. Spiżarnia otwarta można kończyć i w końcu, do środka na obiad wejść.
    Co czułem. patrząc na tą niesamowitą, jakże rzeż? Współczułem mu na tyle, na ile już miałem współczucie zamontowane we wnętrzu swoim, na ile pozwalała nagromadzona we mnie na niego złość. Nie był jednak taki mądry jak go postrzegałem i także swoje niszczące go robak jak i ja w około siebie miał. Nie wywoływało to już we mnie radości a kiedyś potrafiłem i siebie okaleczyć, skrzywdzić, tylko po to aby nauczkę komuś dać.
    Już w tamten czas pewny byłem, że wszystko co mnie spotyka jakiś sens ukryty wewnątrz siebie ma. Nie umiałem jeszcze tego prawidłowo czytać lub też co bliższe, czytać nie miałem jeszcze czym. Dziękuję.
    Szło dobrze, miałem sześć miesięcy. Nadal myłem szklanki, widząc już i bawiąc się tym wszystkim, co się w moim wnętrzu wyrabia. Z każdym mijającym tygodniem, mniej bluzgałem aż w końcu zacząłem robić to z przyjemnościom. Na dodatek siadam przy drzwiach, pokornie czekając na wszystkich tych, który się na miting spóżniają. Z tą początkową pokorą, wygląda tak samo jak ze szklankami, morduję, bluzgam na kawałki wszystkich tnę i z czasem dopiero zaczynam się w tym wszystkim układać. Dziś także czekam na ślimaków, siedzę i cieszę się gdy ktoś taki zdyszany wbiega. Mogę komuś pomóc, być przydatny, pomocny być w sam raz. Każda zmiana, każda nowa umiejętność, każdy kolejny krok to proces i nic nikomu nigdy nie przyszło bez bólu. W tamten właśnie czas, bardzo duży nacisk położyłem na to aby nikogo podczas całego dnia nie poranić, nie zbluzgać, nie opluć i nie myśleć o nim żle. Raz mi się  już, udawało a innym razem jeszcze, nie. Taki proces, taki stan i taki jeszcze czas.
    Zwiedzili chyba wszystkie, Szczecińskie place zabaw. Wszędzie czując się jak u siebie i zawsze mając wokół przyjazne, twarze małych dzieci. Na plac nieopodal działki przychodziła dziewczynka, z którą mała po prostu uwielbiała się bawić, Zawsze głupio się czuł, gadała jak dorosła i była rozwinięta ponad przeciętną. Zazdrościł i gdzieś tam w środku, obwiniał się o tą widoczną gołym okiem dzielącą, ich różnicę. Do gadatliwych nie należał, więc w tym widział powód skromnego przez małą gadania i zawsze było mu, jak tamtą widział, jak słyszał ją, z tym źle. Pewnego dnia rozmawiając z jej mamą, podzielił się tym swoim małym wewnętrznym cierpieniem, usłyszał coś o czym ani razu nie pomyślał.
a skąd takie myśli? Niech pan popatrzy co pana mała wyrabia na zjeżdżalni, jak wchodzi po schodach, jak biega, jak chodzi i w jaki sposób posługuje się zabawkami. Obserwuję pana od dawna jest pan, wspaniałym ojcem. U mojej poszło w jedną, a u pana w drugą rozwoju stronę, z czasem się wyrówna.
    I niestety miała rację, już niedługo buzia jej się nie zamykała i tak pozostało jej, całe szczęście do dziś.
    Wracając w tamten dzień do domu, wstąpili do sklepu po zakupy, szli pomiędzy pełnymi półkami i mała poprosiła aby kupił jej, jajko niespodziankę. Kupił, a płacąc za nią, przypomniały mu się słowa,
jest pan wspaniałym ojcem.
    Dumny był, że ktoś to zobaczył, pewnym będąc, że nie widzi tego nikt.
     Istne jajko niespodzianka byłem w tamten czas, do ojca jakim jestem dziś jeszcze, wiele, bardzo wiele, mi brakowało. W tamten dzień byłem jednak szczęśliwy, potrzebowałem tego, potrzebowałem takich słów. A może słysząc je co chwilę, za parę chwil już nie byłoby mnie? Rzadko słyszałem coś takiego, było mi z tym źle i dobrze mi tak.