komudzwonia.pl

czwartek, 23 lutego 2017

Papierosy

Papierosy

    Nie piłem nadal na tzw dupościsku i nawet nie żle mi szło. Znaczy nadal fruwałem i nadal nie wiedziałem co jest co, ale zaczęło już wychodzić powoli, że się zmieniam. Zmieniałem swoje przyzwyczajenia i zachowania a to już było coś.
    Szedł do żabki aby kupić papierosy, z boku podszedł gość i poprosił o dwa złote. Od razu wiedział na co, lecz aby to potwierdzić i stwierdzić czy mu dać, zapytał.
    - a na co potrzebujesz?
    - na chleb. odpowiedział, spokojnie jakby nigdy nic.
    Wyciągnął z kieszeni dwa złote, chociaż zwykle nie daje i położył na wyciągniętej dłoni pewnym będąc, że kłamie. Do sklepu weszli razem i widział, że jednak nie. Kupił chleb i natychmiast zaczął go jeść, zaskoczył go. Kupił jakieś parówki, dwie bułki, papierosy i wyszedł przed sklep, gdzie nadal stał pogubiony kompletnie w zamęcie świetlanym klient. Dał mu co kupił dla niego, przepraszając, że może tylko tak. Odszedł.
    - proszę pana
    Usłyszał, zasmucony być może tym, że ten będzie chciał mu, być może dziękować.
    - mógłby mnie pan jeszcze, poczęstować papierosem?
    Sięgnął ręką do kieszeni, zastanawiając się czy aby do rana mu papierosów nie zabraknie, przypomniał sobie o gilzach i tytoniu, wyciągną zakupioną paczkę i całą mu wcisnął w dłoń. Palił czerwone setki które teraz obracając w dłoni z zaciekawieniem oglądał obdarowany klient.
    - proszę pana, ale ja palę tylko niebieskie.
    Przez chwilę zawieszony w powietrzu nie wiedział co począć ma. Targany emocjami w jedną i w drugą nie powiedział nic, zabrał papierosy, odwrócił się na pięcie i na powrót wrócił do sklepu. Wymienił na niebieskie, które czekającemu wciąż wsadził w rękę i odszedł śmiejąc się w duszy, że o swoje życie zbyt słabo dba.
    Do dziś jeszcze śmieję się spotkanie swoje, z tym człowiekiem wspominając, nadal palę czerwone papierosy i wciąż czuję się z tym kiepsko. Dawniej, jeszcze być może dzień wcześniej, dostałby kopa w dupę i tylko dwa puste po nim buty, pozostały by samotnie na chodniku, jako jedyny po nim ślad. Jeszcze dawniej jak byłem prokuratorem, sędziom i katem w jeden pakunek spakowanym, musiałbym go ukarać i nauczkę tak dużych rozmiarów dać aby już nigdy do głowy mu nie przyszło popełnić takiego błędu, jeszcze raz. A tak we wspomnieniach moich pozostanie, gdyż zaskoczył mnie tak jak jeszcze, do tej pory nikt.

Kapcie

Kapcie

    Wchodząc do jej domu zawsze widziałem ustawione w nieładzie, porozwalane na korytarzu kapcie.
    Gdy w nim zamieszkał strasznie mu one przeszkadzały, było przecież logiczne, że kapcie straszą stojąc byle jak, zagrażając bezpiecznemu się po korytarzu przemieszczaniu.
    Do tego jeszcze dziecko, które lada moment to zauważy, ucząc się od mamy karygodnych po prostu przyzwyczajeń.
    Szkoda tylko, ze nie miała jeszcze kota którego zapewne także nie omieszkał by użyć jako wspólnika wyświetlanych argumentów.
    Próbował z każdej strony, śmiechem, prośbą i jej zaniedbaniem, szantażem, używając najróżniejszych znanym mu sposobów, udoskonalając wszystko co znał, co w sobie miał i nic. Wpadał już w paranoję, grała sobie po prostu z nim w kulki, on swoje a kapcie jak stały porozwalane tak, porozwalane stoją. Im więcej o tym gadał, im bardziej się pieklił tym straszniej jeszcze, jak widział je rozwalała.
    Nie mógł spać, nie mógł jeść i na czymkolwiek innym się skupić. Paranoja i błędne kółko walcujące go raz w tą, raz w tamtą jego żeber stronę.
    Istna walka o ogień i pitolenie o migrenie a tak naprawdę, kluczowe jej ustalenia i nienaruszalne, nietykalne granice jej indywidualności.
    A z mojej strony nic, ciągle nieustanne, bezsensowne bicie piany z której i tak bezy nie będzie. O mało nie dostałem zawału, pękać zaczęły mi usta i zalewała mnie krew.
    W końcu odpuścił, zmęczony, wykończony, niczego nie rozumiejący, pierwszy raz zamykając mordę  i dając spokój pomimo tego, że rację całkowitą przecież miał. Taką babkę widział po raz pierwszy w swoim życiu i o zgrozo jeszcze miał z nią dziecko.
    Był w czarnej dupie i nie rozumiał ..............nic.
    Cały mój poprzedni świat, dla spokoju, dla porządku, dla mnie ustawiłby te pierniczone kapcie już pierwszego dnia. Każda z tych które znałem i byłem pewny, że i z tych których do tej pory poznać nie miałem okazji, zrobiłaby to natychmiast bez zbytniego gadania i bez żadnego protestu dostosowałaby się do mojej początkowej prośby i nie byłoby żadnej sprawy.
    Dopiero po latach zrozumiałem o co był ten bój i jak wyglądałoby to moje ,,żadnej sprawy,, Jakby ustawiła kapcie bez gadania, całkowicie słusznie tak jak zrobiłyby wszystkie.
    Za jakiś czas, być może nazajutrz już, poprosiłbym o usunięcie włosów z wanny które są nie estetyczne i psują wystrój wnętrza, za kolejne być może trzy dni, porozwalane wszędzie kosmetyki, za pięć nie zamknięta butelka oleju, a potem już nie prosząc wcale itd, itd a po roku już....... byłaby tam........ gdzie osobiście przecież nigdy nie chciałem aby się znalazła. W tuneliku bez wyjść.
    Nie mogę powiedzieć dziś, że tak by było.
    Ale pamiętam, że było tak u wszystkich poprzednich, nie mogę więc także twierdzić, że tak być, by nie mogło.
    Byłem niebezpieczny, bardziej niebezpieczny niż myślałem, wiedziałem, byłem w stanie się przyznać. Wcale nie zdając sobie z tego sprawy. że podświadomie w tym kierunku, bym konsekwentnie zmierzał. Na końcu osiągając cel i żyjąc z przestraszoną, szarą, nijaką, maluteńką myszką, osraną po same pachy gdy tylko zauważy w moich oczach gniew.
    Rozwijałem się tylko na tyle na ile mi pozwolono, tak się przecież tylko kraje, jak mawiają krawcy, na ile materiału staje.
    Kapcie, chociaż już zniszczone, porozklejane i stare nadal, ciągle, wciąż głęboko schowane mam. Kiedyś być może, tak jak każdy facet, kiedy wybuduje w końcu własny dom, wyeksponuje je w specjalnej szafce na jego korytarzu, pokazując wszystkim wchodzącym, co kiedyś, dawno, dawno temu uratowało, mój jakże, marny i lichy los.
    Jak w końcu odpuściłem, jak w końcu miałem dość, przestałem, po niej skakać i udowadniać wciąż, że nie taka jest, jaka być powinna. Kapcie coraz częściej stały ustawione jak należy, nie atakowana, nie przymuszana odpuściła. Ustawiać zaczęła dopiero jak chciała........sama......je ustawić, reklamówki także podniosła dopiero jak chciała a nie jak jej kazałem. Pan i władca w słomianym bucikach.
    Zrobiła i dziś także robi jak należy, dopiero gdy zrozumiałem i przestałem w końcu ją straszyć i  próbować budować mi znane.
    Co złego w prawidłowym ustawieniu kapci, w dowartościowaniu mnie poprzez słuchanie moich rad, co złego w korekcie wad których sama zauważyć przecież nie mogła, cóż niedobrego w codziennym seksie i dlaczego nigdy nie chciała iść na spacer w kierunku przeze mnie wskazywanym.
    Kosmitka, istny nie zamordowany, przypadkowo cud.
    Dziś się z tego często śmieję, jakby ukończyła jakieś wyższe studia, lecz gdzie takie szkoły są. Jakby wiedziała, ze pogubić mnie ma, zabrać wszystko to co w sobie niosłem, pozamiatać do czysta w tym całym rozgardiaszu i od nowa zabudować mnie. Tylko w ten sposób mogłem zauważyć i docenić zdrowe granice których być może od zawsze w sobie nie miałem.
    Dziś nadal w prostocie swojej w pełni twierdzić nie mogę, że czysto alkoholowo pochodne to jest, ale miałem to zainstalowane, działałem tak a nie inaczej ciągnąc z tego profity o jakich politycy mogą tylko śnić.
    Kiedyś, jeszcze wyznając inne zasady działania, rozmawiałem z bardzo mądrym człowiekiem, który powiedział do mnie
    - Krzysiu pamiętaj nic na siłę.
    Nie miałem pojęcia o czym do mnie mówi, przecież wielokrotnie, byłem o tym w pełni przekonany można było tylko tak. Skutecznie a nie ogródkami. nie znając i nie wiedząc nawet jak?

Zdrowa karma

Zdrowa karma

    Sklepy ekologiczne, to wymysł tej epoki. Jajka kosztują tam jakby miały w środku swoim perły, a chleby swoją dziwną nazwą po prostu wzbudzają podziw a w niektórych jak w nim, nieustanny gniew. Prosiła więc kupi, już tak miał, jak powiedziała nazwę, aż nim zatrzęsło. Zapisał obawiając się, że nie spamięta, wziął kartkę i pisze aby czegoś w prostocie swojej nie pomieszać.
    Chleb razowy, na zakwasie orkiszowym z siemieniem lnianym, sztuk raz.
    Na drugi dzień sprawdzając czy aby nie zapomniał załącznika, wchodzi do sklepu wyciąga kartkę i z niej czyta.
    Poproszę, jeden chleb razowy na zakwasie orkiszowym z siemieniem lnianym.
    Dumny jak paw, że niczego nie popieprzył patrzy w oczy sprzedawczyni i czeka aż mu go poda.
    - Foremkowy, czy okrągły? pyta paniusia i jeszcze bezczelnie się do niego uśmiecha.
    Kurwa, a on, nie ma. tego na karcie dań swojej zapisane? Rozjechała go, zaskakując ekstremalnie.
    Do dziś, wspominając tamten czas, często się z tą sprzedawczynią śmiejemy.
    Panie Krzysiu jak zapytałam jaki niby ma on być, widziałam w pana oczach swoją śmierć. Chciałam o swoje życie się obawiając, za darmo dać panu już oba.
    Dziś sam już kupuje różne poukrywane tam specyfiki, dziś już o siebie dbam, chce z nimi pozostać na jak najdłużej. W tamten jednak czas jeszcze tego nie rozumiałem, nie potrafiłem wciąż w tym wszystkim się poznajdywać.
    Tak miałem i nic w tym dziwnego, wciąż nie mogłem zrozumieć po cóż aż tak komplikować swoje życie. U mnie w moim ,,starym,, wszystko w rządku i raz dwa a tutaj wieczny koszar  i nieustanne poszukiwanie złotego runa. Jakby to był całego życia sens.

Zakupy

Zakupy

    Znając się w przelocie, nigdy się jej nie przyglądał, znaczy na zewnątrz była ładna ale o wnętrzu jej nie wiedział nic. Teraz robili wspólne zakupy i często podczas nich, strasznie się poszarpali.
    Był niesamowicie nieskomplikowanie zbudowanym człowiekiem, dotyczyło to zarówno jego zachowań jak i jego żywieniowych przyzwyczajeń.
    Znaczy, jajko to jajko i wszystko jedno skąd, wapienna skorupka i dobrze aby miało w środku jeszcze zarówno żółtko, jak i białka, biel. Masło to masło a jak nie ma, to margaryna, wszystko jedno, byle można je, ją było po chlebie rozsmarować. Mięso, a co za różnica, ma być tłuste i ma być go dużo. Ciuchy przechodzi obok sklepu widzi na wystawie, wchodzi, przymierza przykładając tylko do siebie płaci, zabiera, wychodzi. Buty,wchodzi widzi fajne, podaje rozmiar, stopy ma równe prosi zapakować, płaci wychodzi, wszystko.
    Wszystko jak najmniej skomplikowanie, pochłaniające mało energii oraz czasu, gdyż jedno na maksa wykorzystywał aby pieniądze na wódkę zdobyć, a drugie na to, aby ją w spokoju pić. Ten wspólnie mieszkaniowy początkowy czas, był dla niego istną męką.
    Wymagania jak w pałacu, jeden rodzaj masła, jeden wytwórca jajek dobrze, że nie tylko takich, od jednej zaznajomionej i przyjaznej jej kury. Jeden rodzaj majonezu, tylko i wyłącznie w słoiku o z góry wiadomo najlepszej pojemności. Jabłka tylko takie, jak zawsze, broń boże aby któreś z nich zostało zakupione i po drodze obite. Chleb tylko z tej piekarni, bułki nie dość. że z jednej piekarni to jeszcze w jedynym najwspanialszym rodzaju. Mąka jeden rodzaj, sól taka w której nawet ogórki nie chciały się same zakisić, kiełbasa tylko ta, i tylko, aby było jeszcze trudniej, zakupiona zawsze w tym jedynym, najlepszym w całej unii sklepie. Banany jedna firma i zawsze w tą samą stronę powyginane, żółte na tyle, że chciał już zrobić zdjęcie tym przez nią kiedyś kupionym, aby w kieszeni odpowiedni wzornik już na zawsze mieć.
    Dziś jak wspominam tamten czas i swój tamten stan, dziwnym jest dla mnie, że mnie po ścianach nie porozwalało.
    Oczywiście śmieje się i świetnie się bawię, lecz było to nie lada dla mnie wyzwanie. Wciąż bluzgałem, nie rozumiejąc i nie potrafiąc się w tym wszystkim poukładać, przesilenia takie, że znów zaczęły mi pękać usta.
    Było ,,fajnie,,  dopiero po dwóch latach przestałem ją mordować, po trzech bluzgać, a dopiero po pięciu wszystko to w sobie, w zgodzie ze sobą samym, porządnie poukładałem.
    Dziś już sam mam swoje przyzwyczajenia, pierdolnięcia, bzika być może także mam. Lecz ten jej upór, ta jej niezrozumiała dla mnie nieustępliwość, ten brak innych opcji, wiele mnie przez czas ten nauczał i powolutku, systematycznie i konsekwentnie mnie w tym wszystkim układał. Po raz kolejny zmusiła mnie abym się ugiął, chociaż byłem pewny, że jak jeszcze pochylę się chociaż na milimetr to wszyscy mnie będą już bez problemu w dupsko mogli wydmuchać.
    Powolutku nie rozumiejąc tego wcale i nadal się buntując, kupował jednak dla świętego spokoju to, o co jej się rozchodziło. Zauważając przy okazji, że ten bunt jego, nie niesie z sobą zysków, tylko wiele strat. Czasami w ciszy się nad sobą poużalał czując się i wiedząc doskonale co czuć też muszą współuzależnione układając się w foremce która zbytnio nie odpowiada im wymiarami.
    Dziś wiem, że miałem tam być i czuć to co czuły wszystkie żyjące pod moją wieczną presją kobiety. Miałem to zobaczyć, bez tego nie miałbym na to żadnych, nawet najmniejszych szans, Ten stan pokazał mi jak u nich ze mną było i wcale nie było mi z tym dobrze i...dobrze mi tak.
    Nigdy, a przecież mogła, gdyż on by tak zrobił.
    Gdy wyśmiewał jej te bezsensowne, bzdurne, idiotyczne jego zdaniem jeszcze przyzwyczajenia, nie powiedziała,
    - bujaj się i zamknij pysk. Kupuj tylko to, o co Ciebie proszę gdyż to ja, a nie ty zarabiam, pieniążki na ten dom.
    Broniła się przed nim ze wszystkich swoich sił, często z takim zacietrzewieniem jakby chodziło jej o niepodległość całego świata, przepoczwarzała się jak i on, lecz nigdy się do takich chwytów nie posunęła.
    On nie miał takich głupich zahamowań, wyciągając i waląc tym tylko co pod ręką miał. Powoli, bardzo powoli wzbudzać, wymuszać zaczynała w nim, do siebie prawdziwy szacunek. Kiedyś tylko raz, nie wiedząc chyba co już powiedzieć zasugerowała.
    - Przecież ja Tobie życie uratowałam. Żyjesz tylko dzięki mnie.
    Miała całkowitą rację, więc patrząc w jej oczy odpowiedział.
    - Gadasz i nie wiesz nawet co. Ty mi nie życie moje. a moją wieczną agonię i moje mordowanie w nieskończoność przedłużasz.
    I jakby na to nie patrzeć, tak właśnie w tamten czas jeszcze myślał, tak jeszcze czuł, miał właśnie jeszcze tak.
    Do dziś pamiętam ten dzień i tą jej pewność, że faktom przecież zaprzeczyć nie mogę.  Widziałem o tym i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale zdawać sobie z tego sprawę a dać jej do ręki broń, to duża różnica i jak w tamten czas myślałem ogromny, kolosalny, potworny niesamowicie błąd.
    Odpuszczała, zmieniając także swoje przyzwyczajenia, luzowała sznurówki dopiero jak jej, wydawało mu się co najmniej dziwne, zwariowane często pomysły polubił, zrozumiał i jak wrosły w niego, już na stałe. Perfekcja wykonania.
    Tak samo było także z tymi jej zachowaniami, jak je zrozumiał, zaakceptował, przyjął za naturalne i pogodził się z nimi, zmieniała je. Zmieniała jak przestał, dopiero się o nie czepiać, próbując wykorzystać je przeciwko niej.
    O tych zakupach opowiadam na mitingach nie raz, przerastały mnie tak długo, że pewne przemyślenia, zdarzenia są, były idealnie naturalne.
    Urodził się dawno temu, w komunie. Stał w kolejkach i często kupował to co było, na pólkach stało, lub po prostu przyszło. Wciąż jej powtarzał, że jakby była ,,tam,, nie miałaby swojego wiecznego, przerastającego ją problemu. Kiedyś poprosiła aby kupił dla niej chleb w ekologicznym.

Automat

Automat

    Dziś się uśmiecham, dziś już nie przekona mnie, do dziś nauczyłem się z wewnętrznym potworem we zgodzie, spokojnie żyć. Rzadko zadziałam z automatu, zadziałam tak na zewnątrz, do obcych, nigdy zaś już w swoim domu, i nigdy w stosunku do swoich. Zadzieje się tak zawsze w taki czas gdy już zaczynam uważać się za kompletnie wypoziomowanego, gdyż już zbyt pewnym jestem, że ze mną, u mnie, we mnie już wszystko ok.
    Wyszedł kiedyś, może ze dwa lata temu, przed mitingiem zapalić. Spalił i wrócił lecz do rozpoczęcia zostało sporo czasu. Usiadł lecz jakoś tak, było mu nie tak. Wstał, wyszedł na zewnątrz i zapalił kolejnego.
    - Krzychu a ty co tak palisz, jednego za drugim? zapytał kolega widząc go na zewnątrz drugi, pod rząd już raz.
    - A ty co? na papierosy mi łajzo dajesz, czego się czepiasz i czego kurwa ode mnie chcesz?
    Odpowiedz oczywiście wyglądała inaczej, będąc jeszcze bardziej kwiecista i przytulna jak mało co.
    Nie potrafił się zatrzymać, nie przebierał w słowach i ruszył wszystkich z jego bliskiej jak i tej dalszej rodziny. Bluzgał wiedząc, że nie powinien i mając w dupie, że patrzy na to cały tłum.
    Mam to nadal w środku swoim i aby było ciekawiej lubię to, wciąż tu wewnątrz siebie czasami mieć. Przydatne jest,wielu się już przejechało, lecz jestem pewny że i to mi kiedyś przejdzie. Prace w toku.
    Dziś czasami ze sobą przebywając zawsze miło z kolegą, wspominamy ten mój jakże kwiecisty potok słów.
    Jak pisałem w końcu zacisnąłem pośladki, i dobrze mi nawet szło. Chodziłem na mitingi i zapijania miałem dość.

Dlaczego?

Dlaczego?

    Patrząc w harde oczy swojej nowej wybranki, słyszał dobitnie napierający na niego wewnętrzny głos. Zrób to, od razu zrozumie i już się nigdy nie odważy niczego podobnego powtórzyć, złap mocno za kudły i wio.
    Nie zrobiłem tego i nie zadziałałem z automatu, gdyż?
    Chciałbym móc napisać, że  już rozumiałem, że miałem to już, pod kontrolą, byłem inny, niż w tamten miniony całe szczęście czas. Że przecież kocham kobietę i miałem z nią kochaną córeczkę, chciałbym, ale nie mogę......gdyż......powód był inny.
    Nie zareagowałem tak, gdyż byłem od niej całkowicie uzależniony, nie pracowałem i nie miałbym gdzie iść. Robiąc to, sam wywaliłbym się na śmietnisko, w niebyt, w bezdomność, bród i w smród.
    Mnie jeszcze tam nie było i nie miałem absolutnie nic do gadania, gdybym był silniejszy, miał pieniądze, władzę i bardziej pewnym siebie był, zareagowałbym tak jak bym musiał, jak byłem wyuczony, tak aby skutecznie i szybko osiągnąć swój cel, podświadomość zrobiłaby już resztę, nie dając mi żadnych, jakichkolwiek możliwości wyboru.
    Moje zmiany były zbyt, zbytnio małe. Stare było wciąż silniejsze, potężniejsze, od nowego, słabego, chwiejnego i na tyle mało stabilnego aby się móc przeciwstawić.
    Jakkolwiek to zabrzmi i jakkolwiek to brzmi.
    Ten film z małżeństwa nadal wewnątrz mam, wpisany jest na stałe w moje funkcjonowanie.
    Jak pojawia się problem, mam ze ,,swoją,, duży jakiś kłopot, gdy patrzy hardo i nie chce ustąpić, podświadomość wyświetla mi, zawsze tamten film. Wszystko wewnętrznie podnosi się do góry szukając ujścia, wyrównania sił, dotknie sklepienia, pogłaska włosy a potem spokojnie opadanie w dół, to niesamowite czuć to i wiedzieć co się w tobie wyrabia.

Umowa

Umowa

    Dawno przed tym opisanym epizodem, żył jeszcze w małżeństwie.
    Jego żonie co naturalne, przeszkadzało picie alkoholu, i nie rozchodziło jej się, o zapach, zionący z jego ust. Robił już co chciał, wypadając z pod jakiejkolwiek kontroli, nawet swojej własnej. Brak było w nim zahamowań i po wódce mógł, więc i robił wszystko, Był nieobliczalny, nieprzewidywalny i nikt już nie mógł ustawić mu granic, poza które nie mógłby się w swojej paranoi posunąć.
    Żona próbowała, kochając go zapewne i bojąc się zarówno o niego, jak i coraz bardziej swoje i dzieci życie, jeszcze go uratować. Postawiła sztywne zasady, na które aby mieć spokój zapewne, bez problemu nawet, przystał i on. Ustali wspólnie, że po pracy nie będzie pił alkoholu, nie wracając z niej i nie wchodząc po niej do domu pijany. Przed snem będzie mógł za to, legalnie już i w zgodzie z żoną wypić ćwiartkę, bez której potrafił już mieć problemy z zasypianiem.
    Raz mu nawet się to udało. Nie było w tym jakiegokolwiek kolorytu, który już do dawna, po prostu go przerastał. Nie było w tym gry, nie było pojawiającej i potrzebnej już mu wiecznie adrenaliny, nie było podniecenia i wiecznej nigdy nie kończącej, się niewiadomej. Zobaczy czy nie? pozna się? czy się nie pozna? odróżni go bez? od tego już po?
    Alkoholizm to gra i w pewnej fazie już nie o alkohol się w niej rozchodzi, lecz tylko o to, kto kogo przechytrzy, kto będzie górą, kto zwycięży i kto cwańszy jest. Śmieszne jest w tym wszystkim to, że gracz jest tylko jeden, w pełni jednak przekonany, że w rozgrywce tej uczestniczy cały świat. Ustalasz wspólne zasady lecz tylko ty jesteś odpowiedzialna, za to aby przestrzegały je obie ze stron. Ustalone dotyczy tylko jednej ze stron, druga ,,musi,, już zasady takie nadłamywać.
    Pierwszy raz wrócił zatem bez wlewki zjadł śniadanie, wypił umówioną ćwiartkę i poszedł spać.
    Drugi raz wrócił już  podpity, udając że nie pił i nic. Nie zauważyła, do dalszej gry wyzywając i pokazując, że nie ma z nim żadnych szans.
    Trzeci raz także podpity, przemycił do sypialni dużą flaszkę i pod jej nieobecność, po cichutku, pomalutku z gwinta pod kołdrą sobie pił..
    Bardzo szybko skumała, że coś tutaj, jest nie tak. Wypijał mało alkoholu, a i tak trudno było się z nim dogadać jeszcze wieczorem. Kręciła nosem, on zaprzecza, lawiruje, kłamie, wijąc się jak węgorz i nie rozumiejąc, o co jej w tym wszystkim chodzi? Zasady gry, w której zasad brak. Jak je ustalamy to pilnuj i nie pozwól mi ich nigdy łamać.
    W końcu go przyłapała, miała dowód i z flaszką tą w ręku, chcąc go jak był pewny upodlić, z dumną miną spacerowała, gadając, wciąż, i wciąż, i wciąż po korytarzu.
    Nie było żadnych przemyśleń, żadnej z jego strony, wewnętrznej bójki, czy wewnętrznego z jego strony jakiegokolwiek sprzeciwu.
    Zareagował automatycznie, w zaledwie chwili stojąc tuż przy niej i trzymając ją mocno za włosy. Nadludzką siłą w mig ułożył ją na podłodze i szarpiąc za włosy, przeciągnął ją przez całe, ponad stu metrowe ich mieszkanie. Puścił dopiero w toalecie i jakby nigdy nic, wrócił do sypialni, postawił flaszkę i jawnie już zaczął pić.
    Dziś jestem spokojnym w miarę zrównoważonym człowiekiem, dziś tak już mam.
    Jak jednak przypominam sobie tamten czas i moje zachowania mam czasami ochotę, wyjść na balkon i za wszystko ,,tamto,, rzucić się, po prostu głową, bez kasku w dól. Kim byłem, w tamten czas, człowieczych zachowań wewnątrz siebie już nie posiadając. Kogo swoimi czynami przypominałem, gdzie szedłem, mogąc już wszystkich, w tym również siebie kompleksowo i całkowicie zaskakiwać.
    Skąd dzisiejsza partnerka się przy mnie wzięła i skąd wiedziała co w pełni należne mi. Dziś ją kocham, dziś tak mam, chociaż o zakamarkach miłości mogłem z nią gadać od dnia naszego ze sobą pierwszego spotkania. W myślach swoich, jednak mordowałem ją na wszystkie znane i nie znane nikomu sposoby. Robiąc to po parę razy dziennie i to przez bardzo, bardzo długi czas. Urodziła się specjalnie dla mnie, jest ze mną, jest przy mnie, we mnie wciąż nie wiem, czemu jest?
    Wciąż żyje. Czemu? taki był mój, w klatce moich przemian czas.
    W dzień ich wspólnego się z reklamówkami użerania, mózg jego automatycznie i bez trudu przywołał mu tamten wpisany na stałe film. I chociaż było ono, naganne, bydlęce, psychopatyczne, bestialskie i złe to jednak wyciągnął  z półki udowadniając nader dobitnie, że było ono skuteczne.
    Po cóż tracić czas na rozmowy, marnować go na zrozumienie. Akcja, reakcja i w przeciągu chwili, już wszystko w pakiecie całym, jest załatwione.
    Logiczne? dla niego na tamten czas, logiczne jak cholera.
    Na następny dzień wrócił z pracy kompletnie będąc pijanym, ani słowa wyrzutów ze strony żony, ani jednej skargi, narzekań, dąsów czy łez.
    Nic, tylko cisza. Od tej chwili mógł już zawsze pić, z każdym i o której by nie chciał, robić to godzinie, żadnych wyrzutów, żadnych jęków, żadnych skarg.
    Przeraził ją, wystraszył na amen i osiągnął w jednej zaledwie chwili wymarzony cel. Spokojne picie, do końca być może swoich dni.
    Wybacz proszę.

Reklamówki

Reklamówki

    Zjazdy jednak były jak na gigancie i nadal żadne z nas nie chciało drugiemu odpuścić. Tak sobie myślę, że jakbym jeszcze coś tam, gdzieś tam miał, walnąłbym drzwiami i tyle by mnie widzieli. Byłem jednak zbyt słaby aby rozważać w ogóle takie rozwiązanie i aby niepotrzebnie szaty na sobie rwać.
    Stałem w rozkroku i nie mogłem nic, ten pat, ten stan wymuszał na mnie zmiany których naturalnie nie przyjąłbym. Nikomu na to bym nie pozwolił i nikt nie miałby na to, żadnych szans. Niekiedy, broniąc się przeginała i mogło się to dla niej, skończyć tragicznie, kosmicznie i sam nawet nie wiem jak?.
    Siedzieli w kuchni, rozmawiając i wymieniając się doświadczeniami, jakby jakiekolwiek, kiedykolwiek, z dziećmi miał. Z szuflady w której trzymane były reklamówki wyjmuje jedną, a trzy inne, niepotrzebne jej spadają na ziemię.
    Widząc to, proponuje nieśmiało aby podniosła jej niepotrzebne i odłożyła na swoje miejsce. Sprzątał tu więc swoje prawa ma i swoje prawa zna.
    - podnieś reklamówki. Upadły na podłogę..będąc pewnym, że nie zauważyła.
    Popatrzyła na niego, jakby pierwszy raz go tu widziała i powiedziała.
    - podniosę, jak będę chciała.
    Nie zrozumiał? nie chciał zrozumieć? czy też,....zrozumieć..... nie mógł?
    Pogubił się, nie wiedząc jak zareagować i dziwiąc się, że jeszcze nie trzyma jej za łeb. Swoim wzrokiem jak harpunami wbity w jej hardo patrzące na niego oczy, myśli swoich we łbie, nie mogąc poskładać do kupy i powiekami swoimi mrugając z niedowierzaniem.
    Każda inna, natychmiast by reklamówki te pozbierała, każda z tych poznanym przez niego przemierzającego dłużej od niej, przecież świat. Wszystkie które znał i te których jeszcze przyjemności swojej, poprzez zwykły przypadek poznać nie miał możliwości, dla świętego spokoju, z powodu, że rację przecież miał, wszystkie, wszędzie, zawsze, tylko nie ta, skąd ona się wzięła. i co oni tutaj razem, nadal jeszcze ze sobą robią?
    Zaskoczony, pogubiony, rozstrojony z tym co dotąd widział i znał, zbierając do kupy wszystkie w przeciągu zaledwie paru sekund, sprzeczne dla  niego niesamowite wprost dane, zawisł w bezruchu.
    To zaskoczenie, pogubiło jego mózg, na tyle go rozbijając, aby nie mógł zareagować i z automatu wymierzyć jej należnej jak miska psu, natychmiastowej, surowej kary. Ten czas, na zbicie w krąg myśli swoich wykorzystując kompleksowo, całe szczęście natychmiast, zniknęła mu z oczu. Usłyszał tylko zamykane drzwi, usunęła się z domu, wyszła jakby nigdy nic i już jej..całe szczęście nie było.
    Pokaleczył w swoim życiu mnóstwo ludzi, robił straszne rzeczy, bydlęcy był. Ale przecież nikogo w swoim życiu jeszcze nie zabił, aby aż tak bardzo cierpieć musiał. Bez duszy, bez ciała, bez tchu i bez jaj, stał jak parasol, nie świecąc już totalnie nic. Zaskoczyła go, kolejny raz zachowując się wbrew wszystkiemu co znał.. Nie była nigdy widać z tyranem, nie znała zagrożenia, nie zdając sobie nawet sprawy, że stała przez chwilę, na linii swojego bytu, i nie bycia.
    Jest jeszcze coś, ona się mnie nigdy, przenigdy nie bała. Może tylko raz, ale stało się to znacznie już dalej i bardziej we mnie już radość i śmiech swoim zachowaniem wywołała, niż moją potwornie  niebezpieczną wściekłość i złość.
    Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, nie dopuścić do tego aby zachowania takie jak te, które w pamięci zapisane mam, się kiedykolwiek wydarzyły.
    Chciałbym móc powiedzieć, że ja nigdy niczego podobnego nie wyczyniałem, że nigdy bym się do czegoś aż tak potwornego, nie posunął.
    Mój mózg jednak nigdy mi na to nie pozwoli, przywołując wspomnienia tego co było.
A było tak......

niedziela, 19 lutego 2017

Księżniczka

Księżniczka
 
    Żyjąc z innymi kobietami, a być może od początku swojego życia, wyrobił w sobie dość dziwne przyzwyczajenie. Zawsze od wschodu do zachodu słońca, w każdy dzień jak również i w niedzielę, robiło się swoje.
    Patrząc nie patrząc, obserwując nie obserwując, wyłapywał wszystkie kolejnych swoich partnerek niedostosowania Każdą skazę ich, wady wszystkie duże, a te małe, dmuchając tak aby dotykały obu ścian. Pijąc tyle lat stał się specjalistą, to było pomocne, niezbędne, to było jak tlen.
    Swoista przeciwwaga, ratunek w razie ,,W,, pomniejszające jego wyczyn, niejednokrotnie tłumacząc nawet wyczyn sam. Musiał przecież mieć coś w rękach aby się przed ,oprawcą,, móc w razie czego obronić.
    Robił tak także z innej niż poprzedniej przyczyny, dzięki tym informacjom mógł spokojnie i co bardzo ważne we zgodzie ze samym sobą pić. Lata praktyki, specjalizacja, habilitacja, być może już profesura robiły wciąż, nadal, ciągle swoje. Po pewnym czasie, miał już dość, widział, wiedział wszystko, i mógł gdyż należało, zacząć się przed nią bronić. Jak czuł jakiś atak, wyciągał zebrane materiały, szachując, broniąc się i nie odpuszczając jej na krok.
    Słuchała jego żałosnych wynurzeń, nic a nic się nimi nie przejmując i mając w dupie to co on, z przyzwyczajenia sobie na nią nieustannie, po cichu, skrycie, konsekwentnie kolekcjonuje. Patrząc na niego, uśmiechnięta powiedziała.
    - Znacznie, zbytnio to wszystko naświetlasz. Mówiłam tobie o swoich wadach tych które mi przeszkadzają, jeżeli tobie we mnie przeszkadza jeszcze, dodatkowo coś, musisz sobie z tym sam poradzić. Jestem jaka jestem ale i ty idealny, przecież nie byłeś i jeszcze nie jesteś.
    Jaki byłeś, skąd niby wie jaki byłem, nie miała nawet ,,szczęścia,, poznać mnie tamtego, a jak kiedyś zaczęła coś tam w głowie swojej produkować, próbowała coś podopisywać, namalować, jakieś płótna samoistnie pod sufitem swoim tkać. Spokojnie podpowiedziałem jej aby nie traciła niepotrzebnie, czasu ani sił.
    - Naprawdę nie jesteś w stanie mi ubliżyć, tylko ja wiem, co robiłem i proszę,.jesteś zbyt porządna abyś nawet w myślach swoich, coś podobnego potrafiła sobie wyobrazić i zrozumieć że ktoś normalny, nienormalny, zdesperowany, zidiociały wszystko jedno, aby ktoś, ktokolwiek potrafił zrobić takie coś.
    Rozwalała mnie po ścianach, swoim spokojem paraliżując jak dzieciaka, obracając w niwecz wszelkie moje świadome i podświadome zakusy.
    Nie odstawałem od niej, lecz to nie działało, nie działało na nią i z nią nie miałem szans. Tak prawdę mówiąc, byłem tak słaby, tak chwiejny, tak jej zbędny, że jakby chciała w sekundę, w jej ułamek, mogła mnie zdmuchnąć. ale wciąż była obok mnie.
    Przełom przyszedł dopiero za lat parę.
    Kiedyś jechali samochodem, wyjęła z torebki gumę i zaczęła ją żuć. Podpatrywał wcale nie chcąc tego robić, co wyprawia po włożeniu jej do ust. Po dość długim się jej przyglądaniu stwierdził stanowczo, jako fachowiec że ona nie potrafi nawet prawidło, gumy żuć.
    Do dziś jeszcze pamiętam tamten dzień, jak można było stwierdzić, ocenić, negować kogokolwiek za nieprawidłowe moim zdaniem żucie gumy. Jakbym dostał w twarz, nawet dla mnie, ocena ta była po prostu nie logiczna. No bo jak powinna żuć? oczywiście tak, jak................ja.
    Podsumowując w tamten czas potrzebowałem zaledwie czterech miesięcy, góra ośmiu aby z miss Polonii zrobić pokrakę, a z porządnej dziewczyny, najnormalniejszą dziwkę. Smutne ale ze wszystkimi poprzednimi wychodziło, z tą nie chciało i przy jej kształcie po prostu nie mogło, nawet chcieć.
    Za kogo wciąż się uważałem?
    Do dziś, we wnętrzu swoim to ciągle mam. Do dziś, widzę wszystko czego nie potrafi, czego nie umie i z czym problem jakiś ma. Dziś, cieszę się, będę mógł ją w czymś uzupełnić, pomóc jej, sprawić aby żywot jej był trochę lżejszy. Mam to, mam i ja.
    Kiedyś po mitingu rozmawiał z kolegą który poszukiwał odpowiedniej dla siebie wybranki. On także przekonany był, że taka kobieta gdzieś tu, na tym świecie dla niego jest, że znajdzie, że w końcu trafi i ułoży sobie to, co na dziś dzień, wciąż nie do ułożenia.
    Słuchał, uśmiechając się do niego serdecznie i w końcu zapytał.
    - szukasz księżniczki? tylko tak aby go troszkę ostudzić.
    - no co ty Krzychu. Przecież one wszystkie, dawno wyginęły. Rozbawiony na całego odpowiedział koleżka.
    - to nie prawda, żyję i mieszkam z ostatnią z nich. Roześmiał się, podał mu dłoń i rozeszli się do domów.
    Do dziś wspominając tą naszą rozmowę, zawsze się do siebie uśmiecham. Księżniczka? coś w tym jest.
    Kiedyś rozmawiali i pokorze. O partnerce która nie pozwala pokornym być, wciąż denerwuje, wciąż podkręca, zaczepia i jeszcze do tego uważa, ze lepszy był jak wódę pił. Słuchając ich zastanawiałem się jaki powinien być kształt tego stworzenia, aby pokornym nauczył kolegów być.
    Powinna być w pełni przekonana, że prawo takie ma. że nie ma w tym niczego złego, że żle się czuje przed okresem i po okresie także ma pełne prawo czuć się żle. Wszystkie tak mają, nie ma w tym niczego dziwnego, lecz ta powinna mieć tak dwadzieścia dni przed, i w drugą stronę także dwadzieścia dni.
    Jak się na siebie te złe dni sprzed, z tymi po, ponakładają i wytrzymasz z nią pod jednym dachem trzy pełne miesiące. Nie masz brachu, żadnych problemów z emocjami i pokory w sobie masz już dość.

Złość

Złość

    O wszystkim rozmawiał z terapeutką, żaląc się na jakże swój popaprany los, radziła kopać w drzewa i w ten sposób wyładowywać swoją nagromadzoną złość. Wychodził, mając dość i przeczuwając nadchodzący wybuch. Szedł do siebie wciąż gadając i wyglądając jak zwyczajnie nawiedzony świr. Jednym razem palił jednego i wracał do domu w pełni uspokojony, innym palił sześć i wracał jeszcze bardziej nakręcony niż wychodził. Takie chwile i taki przemian czas tylko, że czas w takich chwilach płynie bardzo, bardzo powoli.
    O tych stanach będę pisał jeszcze nie raz, jak partnerka wchodziła do domu to tak jakby ktoś wrzucał do środka kilkanaście granatów. Wszystko aż tykało, wytrzymać potrafiłem zaledwie piętnaście minut, a po tym czasie sam nie wiedziałem do czego może dojść? Dziś wchodzi ta sama istota i spokój i ciszą których przecież w tamten czas nie znałem.
    Chodził do psychiatry który bez problemu zapisywał mu leki..Psychiatrzy z którymi miałem kontakt bez problemu zapisywali mi leki uspokajające. Zawsze, gdyż nigdy nie prosiłem o psychotropy, te które chciałem i które według mnie działały na mnie najlepiej. Łaziłem jak nawalony i jedno co w nich było dobrego, to stan za którym przecież wciąż tęskniłem.
    Latał na mitingi i tam pomiędzy swoimi gadał o tym, co z nim, u niego jest nie tak..
    Słyszał wszędzie, że jak kiepsko to na miting, szedł i wracał jeszcze bardziej nakręcony niż wchodził. Znowu, po raz kolejny w swoim życiu nie miał gdzie się udać, gdzie się schować i gdzie się skryć.
    Zapił po raz kolejny już, kończąc swój lot prosto w psychiatryku, nie był przerażony przebywał tam już nie pierwszy raz..
    Nie widziałem w tym niczego złego, chciałem być pomocny w wychowywaniu naszego wspólnego dziecka. Uważałem, że nie dopuszcza mnie, nie pozwala jakby wszystkim nam jednością wspólną być.
    Terapeutka kazała kopać drzewa jakby one były czemukolwiek winne, psychiatra dawał leki od których jeszcze trochę i też bym się na stałe już uzależnił. Mitingi i twarze uśmiechniętych wokoło ludzi, wesoły ogólnie wszystkim czas a ja wciąż na wojnie, wciąż moja czacha pracuje, pękają mi usta i już za chwil kilka zaledwie rozerwie mi mój obolały łeb.
    Gubiłem się niemiłosiernie, nie  potrafiąc się przytulić zarówno w domu jak i w AA.
    Wymieniłem numer telefonu z kolegą który dziś moim przyjacielem jest. Zawsze jak nalewałem sobie pierwszy kieliszek wysyłałem do niego wiadomość, że piję. Gadał żebym napisał nim zacznę pić, że to głupie pisać gdy się pije już.. Zrobiłem jednak kawał dobrej roboty i był to jeden z najlepszych moich kroków.
    Jak wracałem, wszyscy wiedzieli i nie miałem już szansy zaniemówienia, zatajenia, udawania, że nic się  nie stało i wszystko jest ok. To był pierwszy, głupi ale jakże wspaniały z mojej strony ruch. W sposób ten wyprzedziłem swój obłęd i nie mogłem już uciec od odpowiedzialności za popełniony czyn. Zapiłem i nie musiałem już walczyć ze swoim zakłamaniem aby ukryć to, zataić, oszukać. Podnosząc rękę, spuszczając łeb i słuchając oklasków dla klauna uczyłem się pokory, do dziś człowiek który podnosi swoją dłoń jest dla mnie kimś wyjątkowym, kimś bardzo, bardzo bliskim mi.
    Kiedyś jak napisałem o tym na forum ktoś śmiał się, że pokory uczę się na zapijaniu, dziś ja się uśmiecham będąc pewnym, że nie mógłbym jej w sobie zainstalować na samym niepiciu. Zasadziłbym w sobie pychę i zapewne nie pysznie byłoby mi z nią żyć.
    Do psychiatryka wpakowałem się sam, wciąż poszukując odpowiedzi dlaczego zapijam, dlaczego inni mogą przestać a nie mogę wciąż ja. Terapeuci udowadniali wciąż, zgodnie z prawdą, że nie przestrzegam terapeutycznych zaleceń. Mój mózg jednak logicznie mi to tłumacząc, udowodnił raz dwa, że mam tak jak osiemdziesiąt dziewięć procent szukających pomocy.
    Po raz pierwszy więc byłem w wybitnej większości. jestem taki jak inni a nie taki jakich jest na tym świecie mniej. Nie jestem walnięty, byłem normalny, jakże wspaniale to dla uszu moich brzmiało.
    Miałem dość, nie chciałem i nie mogłem już patrzeć na siebie jak na nieudacznika lub na nieszczęśliwca jak w tekstach gdzieś tam jest. Żyć w poczuciu klęski i coraz bardziej odczuwać wieczne upokorzenie.
    Już się więcej nie załamałem, nie wbijałem się już nigdy w muł, nie pozwoliłem także już nikomu pomniejszyć mojej chęci zaprzestania picia. Zapicia tłumacząc sobie normą i normalnym tokiem z choroby tej wychodzenia. Przecież przez trzydzieści lat piłem od poniedziałku do poniedziałku, jakby nie liczyć więc po osiem dni w tygodniu. Teraz zapijam co kilka miesięcy, to nie kolejna klęska moja, lecz w końcu niesamowitych rozmiarów sukces mój. To było bardzo niebezpieczne ale szczęśliwie się dla mnie w końcu skończyło.
    Może nie miałem już czegoś, zapiłem już coś, czego u innych nie wystąpił jeszcze brak?
    Zacisnąłem mocniej dupsko i jakoś, zaczęło mi w końcu iść.

Mała

Mała

    Na świat w końcu, przyszła mała.
    Była fajna i chociaż wszyscy podziwiali, wychwalali ją pod niebiosa, nie widział w niej niczego wyjątkowego. Była zdrowa i to także przyjmował jako oczywistą naturalność, miała wszystkie paluszki zarówno u rąk jak i nóg.
    Urodziło mu się już dwóch w pełni zdrowych synów więc niby i dlaczego z córką miałoby być coś nie tak. Norma, cieszył się oczywiście ale w wychwalaniu nie uczestniczył. Miała długie nogi, jego grupę krwi, piękne oczy, fajne włoski, była i już.
    Nigdy nie lubił jak ktoś z podziwu piał, jak tracił oddech i zapominał w zachwycie słów. Płakał lub też idiotycznie się śmiał, gubiąc się jak był przekonany, sam już w swej histerycznej grze.
    W domu dziecko, mama i kochający obie wszystkowiedzący tata, czyli on, czepiał się o wszystko, co tylko dotyczyło dziecka.
    Jedzenie, spanie, ubranie, spacery, zabawy i karmienie piersią jakby od zawsze, od zarania dziejów, cycki swoje, pełne mleka miał. Wszystko wiedział i robił najlepiej, chcąc sterować, układać, pomagać, być przydatnym i innych planów w tym wszystkim było brak.
    Partnerka słuchała jego żywieniowo – senno - ubraniowych rad wcale, a wcale się nimi nie przejmując. Gotowała go na wolnym ogniu, wcale tego nie widząc, wcale nie mając o tym pojęcia i kompletnie się tym nie przejmując.
    Wypalał się na bieżąco, wciąż, każdego dnia do zera. Zaczęły pękać mu usta i działo się, tak zawsze wieczorem tuż przed snem.
    Był pewny, że wypłukał wszystkie minerały i osłabione tkanki puszczają na niewidocznych szwach. Nie martwił się żałując tylko, że krew wypływa wciąż na zewnątrz, zamiast zakończyć wszystko i raz, popłynąć w jego głąb.

Dym z komina

Dym z komina
     Po rozwodzie i po pierwszej terapii, wpadł tak jak obiecywali, straszyli na terapii w straszny ciąg.
    Po pewnym czasie zaczęły do niego przychodzić listy. Korespondencja ponaglająca z banków, telefonii komórkowej, sądów i z innych podobnych całkiem do tych przednio, wymienionych instytucji.
    Pił składając je na kupkę, mając pewność, że nim go dosięgną już go, tu na tym świecie, i tak nie będzie. Pił na okrągło, o śmiertelności choroby słysząc na terapii i coraz mniej się tym wszystkim, przejmując. Stos rośnie, a on co do ręki kieliszek bierze to nie otwierane nigdy koperty coraz boleśniej zaczynają mu przeszkadzać. Nie otwiera już, zaglądać się bojąc i nie chcąc psuć jeszcze bardziej tego, co i tak na amen spierniczone..Ta niepewność i ta niewiadoma tak go paraliżowała, że wóda przestała mu smakować, bawić czy też smucić go.
    W końcu zdenerwowany wieczną niewiadomą wstał, wziął wszystkie zgromadzone listy, i na dwa razy zapakował, je wszystkie do pieca. Podpalił, patrząc zadowolony jak problem, zamieniając się w popiół sam, sobie w kominie znika. Stos był rósł, męczył go, nękał go, a teraz nie ma go, i już.
    Zadowolony, że znalazł w końcu wspaniałe rozwiązanie, dziwiąc się trochę, że dopiero teraz na nie wpadł, wrócił spokojny do dalszego picia.
    Podobno nadzieja umiera ostatnia, jego w tamten dzień poprzez komin z dymem wspólnie wymieszana ulotniła się na bardzo, bardzo długi, wieczny zdawało się mu, częstokroć czas.
    Problem oczywiście nie zniknął, wracając ze zdwojoną siłą, nie pozwalając mu wszystkiego zacząć, nawet jakby tego bardzo chciał, od nowa. Przynajmniej przez długi czas tak myślał, wbijając się jeszcze głębiej w skorupę bezsensu swojego istnienia i braku jakichkolwiek możliwości wyjścia, z tej smutnej, patowej, agonalnej dla niego sytuacji.
    Na spłatę własnych długów zawsze jest nieodpowiedni czas. Zaciąga się je łatwo a spłata nęka niczym koszmar jeszcze przez długi czas. Od tamtego zajścia ciągle sypiał mniej. We śnie wiecznie biegał z piętra na piętro, czując na swoich plecach oddech goniących go wciąż ludzi. Biegł szukając na daremnie otwartych gdzieś, tuż za kolejnym winklem, dających mu kolejną drogę ucieczki, drzwi.

Echo

Echo

    Gdybym przepił wszystko do zera, nie miałbym problemu gdyż wszystko, mógłbym zacząć jeszcze od początku. Idziesz do pracy, otrzymujesz wynagrodzenie i żyjesz, tak jak większość społeczeństwa. Od lat jednak dążyłem do tego aby być, poza wszelkimi społecznymi układami tak aby nie mieć już żadnych szans i możliwości zapoczątkowania wszystkiego od nowa.
    W tamten dzień poszedł po wypłatę i ze smutkiem zobaczył, że go namierzyli. Komornik zabrał, sporą część wypłaty i nawet nie miałby pretensji, gdyby zrobił to w inny, niż ten czas. Pojechał do Niemiec aby to wszystko, raz na zawsze załatwić i jak zwykle niczego nie zdążył, wszystko przepił. Żył w pełnym rozdygotaniu, pewnym będąc, że czas ten w końcu nadejdzie. Nadszedł w nieodpowiedniej chwili, chwili gdy nadal, wciąż tu jeszcze był.
    Zlecieli się wszyscy w ten jeden dzień i nagle dogoniło mnie to, czego już od dawna oczekiwałem. Długi trzeba przecież spłacić, w końcu uruchomią maszynerię i zetrą mnie w puch. Od zawsze spałem po dwie godziny, pracując głową po ponad na dobę trzydzieści sześć.
    Cudów, wiedziałem  nie będzie i na marzenia nie miałem już żadnych szans.
    Partnerka często rozmawiając snuła jakieś plany, mówiła, że za rok to pojedziemy tam, za dwa zobaczymy to i owo a ja wbity w siebie wiedziałem, że planów nie ma co zbyt wielkich snuć.
    Zmieniał zakłady ale zawsze byli raz, dwa.
    Tak jakby Bóg nudząc się tym wiecznym jego zawieszeniu, niepewności, nadąsaniu porozdawał im, wszystkie jego namiary. Tak jakby w dupę nocą włożył czytnik mu i rankiem już widoczny był, na wszystkich i wszędzie porozstawianych radarach.
    Poszedł na czarno to go wykiwali, nie zapłacili nic.
    Spodziewał się i był pewny, że ten dzień nadejdzie, trzeba było się z tym zmierzyć. Doszło do awantury i poszedł pić. Pił przez pięć dni ze światem się nie kontaktując i komplikując żywot jego własnych dzieci. Pił w pokoju który pozostał mu jeszcze z dawnego życia, tam gdzie żyła, jego była żona i jego dzieci.
    Dlaczego pięć dni? gdyż tylko na tyle starczyło mu kasy.
    Byłem w nawrocie zapicie swoje tłumacząc całą masą zdarzeń i całym batalionem przydatnych w tym mi ludzkich dusz, z partnerką oczywiście na samym ich czele. Wróciło. Przed terapią nie miałem już tak, nie potrafiłem nikogo już z tym powiązać, oraz już w tym nikogo umorusać.
    Zadzwoniła w piąty dzień, tak jakby wiedząc, że kończy mu się tlen. Nie marudziła i nie wypominała jak inne, powiedziała tylko
    - jak przestanie od ciebie śmierdzieć wódką, wróć.
    Wrócił gdyż już nie miał gdzie pójść, wrócił przekonany, że pomoże mu w końcu przestać pić. Stanie się troszkę chociaż mniej sztywna, bardziej ustępliwa, plastyczna.
    Pozmienia w sobie, wszystko to, co mu w tym ustawicznie przeszkadzało. A poza tym wciąż go do niej ciągnęło, miała coś czego inne nie posiadały, mogła go upodlić, a jednak nie upodliła, mogła po nim skakać, nie skakała.
    On by tak nie potrafił, jechałby po niej ile by tylko mógł..
    Prawie się posikałem, zmiany w niej. Nawet nie mogłem się spodziewać tego, co na mnie oczekuje.
    Skończyło się w końcu babci ciągłe sranie, marudzenie, wybrzydzanie i już bez problemów zagoniła mnie do zmian. Nie miałem pracy i środków aby żyć, nie miałem więc argumentów aby już w jakikolwiek sposób się jej przeciwstawić. I jakby tego jeszcze było mało, zapiłem. Byłem do dupy i nie miałem ani wewnątrz ani z zewnątrz niczego już, aby się przed zmianami całe szczęście nadal bronić.
    Drzwi klatki przemiany mojej zostały zatrzaśnięte, nie miałem wyjścia musiałem w niej żyć.
    Dziś się z tego śmieję, widzę, że wszystko co się działo, działo się dokładnie tak, jak miało się dziać. Jak kolejne zęby, kółka zębatego zaskakiwały jeden w drugi, wszystkie w odpowiedni czas i odpowiednio przygotowany mój  stan. Stan przymusowego nowego mojego się do życia przystosowywania.
    Powinienem się skulić w sobie, mniejszym jakimś, mądrzejszym być może w końcu się stać. Miałem założony kaganiec na pysk, kaganiec na mózg i kajdany które nie pozwalały mi machać całe szczęście łapami. Cierpiałem jednak nadal, nadal walczyłem, gryzłem i kopałem lecz o tym abym mógł nadal wszystko, całe szczęście nie było nawet już, co śnić.
    Nie pracował, i stał się zwyczajną Zośką, robiącą zakupy i sprzątającą, pucującą na błysk cały dom.
    Bolało i bólem tym musiał się z kimś podzielić, ale dzielić się, nie było z kim. Nie znał tego, pierwszy raz tak miał. Wstając rankiem, zawsze miał kogoś, kogo obciążyć mógł swoim złym samopoczuciem. A teraz klops.
    Partnerka w ciąży i całkowicie innym niż realnie otaczającym ich świecie. Poszli na USG i po raz pierwszy oglądnąć mógł jej wnętrze.
    Widział i słyszał to co tam zasadził i nie dowierzając własnym oczom zobaczył, ze siedzi tam, nie kto inny tylko dziewczynka. Nie po raz pierwszy go zaskoczyła, kolejny raz rozwalając go w całości po wszystkich ścianach. Skąd wiedziała i skąd w niej o płci tej, pewność całkowita?
    Nie pierwszy raz przez myśl mi przeleciało, że kontakt prywatny ze samym stwórcom ma.
    Nie pracował mając mnóstwo długów i nie rozumiał nic. Przygarnęła jak ulicznego bezdomnego psa. Żywią go, karmią, nie narzekają, czekając widać na jakiś cud. Na cud być może jego, się we sobie samym w końcu przebudzenia,
    A on nadal nie potrafi ruszyć nogą ani w tył, ani w przód. Zawiesił się i buksował. Więc co niby miał im powiedzieć, w jakiej formie tak aby zrozumieli go, zamilkł i to na parę lat. Nic nie mówił, tylko czekał na dzień w którym usłyszy
    - panu, panie Krzysztofie, to już dziękujemy
    Nie potrafił tego zrozumieć w swój logiczny sposób wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi i czego ,,oni,, od niego chcą.
    Utrzymują go, więc musi być w tym ukryty jakiś hak, którego wciąż poszukując spalał mnóstwo czasu i energii, Nie miał przecież już nic, niczego ciekawego także sobą już nie reprezentował.
    Nie miał nadzianych znajomych, hrabiowskich korzeni, czy też bogatych krewnych mających po śmierci swojej, go ozłocić. Skąd pomysł sam we sobie, aby mu kolejną szansę dać. Pozwolić naprawiać to co wciąż przecież, nieustannie psuł. Na starcie myślał, ze dziecko, dziecko już było, widział je i nic. Zapił, stracił sens na siebie zarabiania i im jakimkolwiek pomocy nie mógł dać, a jednak nadal tu był.
    Z tych moich ciekawych niezwykle tamtego okresu przemyśleń mógłbym zapewne napisać trylogię, więcej jednak byłoby w tym fantazji i fikcji niż prawdy którą poznałem, widzę  dopiero, całe szczęście dziś.
    Falowałem nie kumając już całkowicie akcji. Nie rozumiałem nic, nie mogłem dotknąć wytłumaczenia i pogrążałem się w tym coraz bardziej.
    Śmieję się gdyż po kolejnym, trzydniowym zapiciu, poprosili mnie abym porobił wszystkie badania, abym szczegółowo i dokładnie przebadał się. Przez myśli moje w mig przeleciało, że znalazłem w końcu ukryty hak.
    Potrzebują być może nerki, serca, gdyż na pewno nie wątroby dla kogoś z rodziny i tylko w tym celu, mnie nadal przy sobie trzymają.
    Boże, jakże byłem porypany, jak okrutnie uszkodzony miałem mózg.
    Patrzeli na to wszystko jak siedzące w gniazdach zaspane bociany, zdziwione nagłą zimą i nie mówili, nadal nic.
    Trafiłem na porządnych ludzi którzy nie za bardzo wiedzieli co ze mną zrobić. Byłem jak niewygodny wrzód na dupsku którego nie potrafili wycisnąć, zjawiłem się i byłem przekleństwem życia ich.
    Pomagali mi jak umieli i tym swoim uporem w końcu doprowadzili mnie tu, gdzie jestem dziś. Zaskakiwali, wciąż mnie rozwalając i pokazując, że wszystko to, co o życiu do tej pory wiem, do dupy jest. Nie chcieli odrzucić chociaż bardzo im w podjęciu takiej decyzji co jakiś czas pomagałem, byli ludzcy, byli normalni, nie znałem ich, nie myślałem nigdy że tacy ludzie, gdziekolwiek istnieją..
    A skąd komornicy i dlaczego było tego, aż tak wiele?

środa, 15 lutego 2017

Władza

Władza
 
    Zawsze żyłem w świecie władzy absolutnej, zawsze władzę taką nad partnerką swoją posiadałem. Władza to coś bardziej wartościowego od pieniędzy, ktoś kto ją chociaż raz posiadał , nie odda jej tak jakby nigdy nic.
    Tylko w tym klimacie można bezproblemowo pić, można wszystko robić, można  żyć. Tylko mając ją absolutnie można przechlać i być w tym aż tyle, co ja lat.
    Muszę napisać, zaznaczyć chyba drugi raz, aby od początku była całkowita jasność, przyzwyczajenia o których piszę, mechanizmy które we mnie działały, działały we mnie.
    Nie sugeruje tutaj, i ani mi to w głowie, że jest to domeną całej alkoholowej braci. Tak miałem, i mam czasami jeszcze ja.
    Nie  twierdzę także, że jest to pochodną alkoholowej drogi, zdając sobie sprawę, że tak mogą i mają zapewne i inni, często nie pijący wcale alkoholu ludzie.
    Od tych przyzwyczajeń także można się uzależnić. Dać mogą i dają o wiele więcej niż sam alkohol.
    Odkąd poszedł do pracy zawsze miał duże pieniądze, szczęścia dużo miał.
    Pchały się do niego drzwiami i oknami i pewien był głupi, że już  na zawsze mu tak pozostanie. Pieniądze w rękach idioty jakim był to władza, i bardzo szybko nauczył się je w taki sposób wykorzystywać.
    Masz wszystko, nie musisz się o nic martwić, więc czemu marudzisz, bez przerwy kwękasz, że piję.
    Dzieci w oryginalnych ciuchach  od stóp. do głów, lodówka pełna, chata umeblowana, samochód stoi, pies szczeka, rachunki popłacone.......o co....... Tobie kobieto chodzi,  i czego...... ode mnie, w końcu chcesz?
    Tak się budował, taki był, z czasem nie widząc, w tym niczego złego, bo i niby co? Zawsze miał przewagę i trudno było mu bez przewagi tej żyć.
    Dziś często mówię na mitingach jakim jestem szczęściarzem, jakie wielkie w swoim życiu szczęście miałem, gdyż przepiłem wszystko i nie miałem nic. Byłem świetnie przygotowany do zmian, perfekcyjnie obnażony i sformatowany do założenia nowych, chociaż ciasnych szat.

W sam raz

W sam raz

    Zamieszkali razem. Wchodził w nowy dom, nową rodzinę i miał jak zawsze, nadzieję, że tym razem będzie to wszystko wyglądało, inaczej niż dotychczas.
    Przekraczając próg jej domu był pewny, że wszystko będzie ok. Nie pił alkoholu, jest całkowicie innym niż dotychczas człowiekiem. Musi być dobrze, musi być odpowiednio, musi być w końcu, w sam raz.
    A jak dotychczas wyglądało to moje, w sam raz?
    Wchodząc w głąb jej włości, byłem niesamowicie prostym, nieskomplikowanie zbudowanym człowiekiem. Proste zasady które obowiązywały we wszystkich moich dotychczasowych związkach ,,chciałem,, gdyż należało, naturalnie jak najszybciej wprowadzić i tu.
    Będąc więc ze mną w związku, robisz tylko to, co ja chce. Myślisz tak jak ja, reagujesz na ciche moje zapotrzebowania, ustalasz wszystko ze mną i spełniasz wszystkie moje sny. Traktując ciebie jako osobę inteligentną, nigdy tobie nie powiem czego od ciebie oczekuję, oraz aby było jeszcze ciekawiej, czego od ciebie chcę.
    Będziesz musiała, sama się tego domyślić, jeżeli jesteś pewna, że jest to nie wykonalne, mylisz się. Z mijającym czasem, nawet lekki grymas moich ust. będzie wykładnią i drogowskazem kierunku twojego jedynego, bezpiecznego dla ciebie działania.
    Jednorazowe zwrócenie uwagi, że coś jest nie tak, wymaga od ciebie natychmiastowej korekty w przeciwnym wypadku odbiorę to jako złośliwość z twojej strony, i zostaniesz natychmiast przykładnie, za błąd swój ukarana. Kara będzie bardzo bolesna, abyś już nigdy popełnić tego samego błędu się nie odważyła i abyś już z góry mogła rozpoznać nieuchronne i zgubne dla ciebie działania. Zachowania których należy, będąc w związku ze mną, po prostu, się wystrzegać.
    Nie zwracasz mi uwagi, nie wytykasz błędów, jesteś z czasem dobrze poinformowana, że doskonale znam wszystkie twoje słabe punkty, wiem to, i to często z twoich w porywie, szczerych zbyt bardzo ust.
    Wszystko to o czym wiem, wszystko czego byłem świadkiem, i tego, czego się na twój temat domyślam, broniąc się przed tobą i twoim niepotrzebnym się czepianiem, zadawaniem niewygodnych pytań, ,,atakowaniem,, będę mówił tobie prosto w twarz. Wciskając ciebie przy tym po włosy same w ziemię, tak często jak tylko, poczuję się przez ciebie ,,osaczony,,, obawiając się konsekwencji zejdziesz na dalszy plan, wolała będziesz odpuścić, niż ,,zaatakować,, mnie.
    Z czasem, często gubić się sama zaczniesz gdzie ,,atak,, a gdzie najnormalniejsza wymiana zdań, zauważysz też wkrótce, że tylko zależne ode mnie to już jest.
    Będziesz coraz bardziej cicha, coraz niższa i wciąż z każdym dniem będzie ciebie mniej.
    Aż mi się włosy podniosły, jest tego tak wiele, że nie mieliśmy na udany związek żadnych szans.
    Czy byłem złym człowiekiem? na progu miałem czyste zamiary i marzenia zbliżone do tych, które swoimi oczami widziała moja partnerka, mama wspólnej, przyszłej naszej córki. Tak było, niczego nie knułem i niczego także nie planowałem, chciałem dobrze, wyeliminowałem póki co alkohol, który byłem o tym przekonany jest, przyczyną całego mojego życiowego zła.
    Wchodząc do jej domu z takim plecakiem przyzwyczajeń, nie mogłem nic. Nie ode mnie już, zależało czy nabyte się uaktywni, czy też nie. Nie ode mnie także zależało czy będę próbował, ja musiałem próbować, nie widziałem tego, szło z automatu. Ostre sprzeciwy, wyłapywanie moich prób i słowa partnerki
    - Nie pozwolę abyś mnie w ten sposób traktował.
    - Ja nie mogę, ja nie chcę tak żyć.
    - Nie chcę abyś kiedykolwiek jeszcze, w ten sposób postąpił.
    - itp, itd, wciąż, każdego dnia
    - i ,,niestety,, tak jest do dziś. Kocham ją.
    Zatrzymywały mnie, i chociaż w tamten jeszcze czas wciąż pewny byłem, że jest walnięta,  to po setnych powtórkach zmuszała mnie do przemyśleń aż w końcu wymusiła zmiany. Lecz aby przyszły musiałem spotkać się ze stanowczym sprzeciwem, którego u innych, żadnej nie napotkałem.
    Przy braku sprzeciwu z jej strony wszystko potoczyło by się jak dawniej i nie mielibyśmy żadnych szans. Ja zapewne już dawno bym nie żył a ona z okaleczeń musiałaby z dzieckiem leczyć się do końca swoich dni.
    Zawsze chciałem być dobrym człowiekiem ale z takim obciążeniem nie, miałem na to żadnych szans.
    Przepraszam, zmiany zapewne same by nastąpiły, jakbym przeżył oczywiście, ale musiałoby minąć metodą naturalnej ewolucji, kolejnych parę set lat. Za dwadzieścia kasowałbym tramwajowy bilet, za czterdzieści mówiłbym sąsiadowi dzień dobry, za sto powiedziałbym do niej, przepięknie dziś wyglądasz.

Kara

Kara

    Powoli właziłem do swojej klatki przemian, wcale a wcale sobie z tego sprawy nie zdając, wciąż mając nadzieję, będąc pewnym, że w końcu wszystko się tutaj porządnie poukłada.
    Porządnie, czyli jak? czyli tak jak? tak jak zawsze, tak jak przyzwyczajenie mnie nauczyło.
    Pan na grzędzie a szara myszka w kuchni lata i miotełką kurz zamiata.
    Pisząc to aż mi ze śmiechu poleciały łzy, po raz kolejny niestety mnie zaskoczyła. Szara myszka tak szybko pana z grzędy zdjęła, że nim to zobaczyłem, już w kuchni z miotełką w ręku byłem. Bóg jej w tym pomógł, to było, bez jego pomocy w moim stanie niewykonalne. Jakbym w tamten czas wiedział co mnie jeszcze czeka, jeszcze spotka i jak nisko będę musiał jeszcze schylić kark, zmieściłbym do kibla swój porypany łeb i bez strachu wielkiego, nacisnąłbym syfonu spust  na maksa.

Rokowania

Rokowania
 
    Latał do terapeutki, opowiadając jej o jego niesamowitym jak był pewny przypadku, żalił się, opowiadał jak wszystko u niego, jest nie tak.
    Pokazywał, opisując jak to wygląda, wydawał wyrok, że nie da rady, gdyż z idiotką nie ma żadnych szans. Siedziała spokojna patrząc na niego jak na żółtego banana i tłumaczyła jak z tym wszystkim jest. W jaki sposób należy to rozumieć i spokojnie się temu poprzyglądać.
    Mówiła i przekonywała, robiąc to, i używając słów identycznych jak jego partnerka. Udowadniała, że wszystko inaczej niż widzi, wygląda i całkowicie inny od opisywanego przez niego ma kształt. Pokazywała tak jakby się na tym znała i jakby mieszkała w tym samym bloku co on. Koszmar. Czuł wciąż, że rozmawia z kretynką która uważa się za kogoś niesamowicie przebiegłego, cwanego i mądrzejszego niż w gruncie rzeczy jest.
    Terapeutka jedno, partnerka jota w jotę to samo więc przypomniało mu się, że gdzieś słyszał o oślim ogonie i o tym, że jak dwóch mówi iż go masz, należy się oglądnąć, lub też spojrzeć w lustro.
    Oczywiście wychodząc od terapeutki i zamykając już za sobą jej gabinetu drzwi, zastanawiał się w jaki sposób, one, obie się ze sobą kontaktują, knując przeciwko niemu i ustalając wspólne jednakowo brzmiące zdania.
    Tak miałem nie dopuszczałem do przypadkowych zbiegów okoliczności.
    Jak dwie mówiły identyczne, musiały to ze sobą ustalić. Logika jakże inna od tej która mieszka we mnie dziś.
    Jakakolwiek inna racja nie istniała, rację miałem tylko ja. Pisząc o tym fajnie się bawię gdyż zapomniałem,  jak potwornie miałem porypane ściegi mojego beretu. Dotarło to wszystko do mnie po paru latach i zrozumiałem w końcu co jest, co.
    Strach się bać. Aż paru lat potrzebowałem aby to zrozumieć. Terapia po ptakach, byłem niereformowalny, nie można było mnie śmiertelnościom już wystraszyć, gdyż ta, sprawdziłem osobiście, nie istnieje.
    Na pomoc i logiczne myślenie za wcześnie, wszystko dociera do mnie dopiero za parę lat.
    Istna kiszka, a w kiszce tej ja.
    Gdybym tak w jeden dzień  tak, z dnia na dzień stracił wzrok i nagle stał się ociemniałym. Mój mózg zapewne z oporem lecz musiałby się z tym pogodzić, w tym poukładać i w końcu spokój dać. Pomimo ociemnienia to jedno, jedyne co, za jakiś czas, zwłaszcza od tego dnia, widziałbym niesamowicie wyraziście.
    Poprosić musiałbym, przyznać musiałbym, zgodzić się z tym że bez pomocy nie sposób mi żyć, przynajmniej w tym moim całkowitym tego zapoczątkowaniu.
    A tu jak? a tu nagle co? O tym co we środku swoim miałem nie wiedziałem nic, nie mogłem tego widzieć gdyż miałem kompletnie rozregulowany sprzęt.
    Przestaje pić, alkohol eliminując wszystko to, co mi do tej pory koliduję, zmysły pracują, oczekując nagrody, szacunku, uznania a nie dostaję w zamian nic.

Ciąża

 Ciąża

    W końcu postanowili, zaszła w ciążę.
    Podczas niej, jakby się na tym znał, próbował doradzać  jej specjalne diety, sposoby odżywiania i wszystko najlepsze co tylko może pomóc, ich wspólnemu dziecku. Słuchała, patrząc na niego jak na parasol  i robiła swoje, olewała prawie wszystkie jego cenne rady i konsekwentnie zmierzała w sobie tylko wiadomym kierunku.
    Jakim? nie miał nawet zielonego pojęcia, po raz kolejny zaskoczony, zagubiony stał w rozkroku i nie kumał, w co ona gra?
    Potworne spięcia i pierwsze jego obawy, oraz coraz większe przekonanie, że dzieciaka zrobił osobie niepełnosprawnej umysłowo.
    Nie mogłem, przecież postrzegać jej inaczej, jedynym niepełnosprawnym umysłowo, z całej naszej dwójki, byłem ja.
    Gubiłem się, wszystkie poprzednie cieszyłyby się z moich cennych, trafnych niesamowicie rad, ta była nielogiczna, oczywiście dla mnie,  gdyż nie chciała się kompleksowo pode mnie, za nic podporządkować.  Jej konsekwencję w nielogicznym moim zdaniem postępowaniu i jej ośli upór doprowadzał mnie do szału. Niby słuchała tak jak każda inna, lecz robiła całkowicie inaczej jak cały znany mi kobiecy klan. Bardzo szybko zauważyłem profity jakie potrafiła z tego brać, błędy które popełniała natychmiast korygowała, nie popełniając ich kolejny raz a sukcesy były tylko i wyłącznie jej zasługą, oraz jej a nie moim dziełem.
    Spychała mnie, nawet o tym nie widząc na dalszy, szary, mniej ważny niż oczekiwałem plan. Oczywiście odbierałem to jako złośliwość z jej strony, bezlitośnie podpierałem się dobrem nienarodzonego, jeszcze dziecka i chciałem, musiałem ją stłamsić. Próbowałem ją, jak wszystkie poprzednie w takich wypadkach karać, lecz ona ukarać się nie pozwalała i całe koszty  i tak spadały na mnie.
    Wpadałem na różne pomysły, działałem tak jak zostałem doświadczeniem nauczony. Ograniczyłem seks, obrażałem się i nie odzywałem a ta nic. Nie gadać jednak nie lubię, nadąsany łazić również nie, a seks, a o seksie to jeszcze będzie trochę więcej.
    Inne już byłyby plastyczne, a ta nielogiczna i nie zmienna nawet na grosz. Wszystko odbite i nie trafione, uderzało we mnie z potrójną siłą, nie w nią. Bezsens zobaczyłem już nie za długo, upłynęło jednak dużo czasu, i wiele ponawianych z mojej strony różnorakich prób, abym w końcu musiał zrozumieć i co do mnie nie podobne, odpuścić. Zostawić ją, zaakceptować taką, jaka jest. Pokochać lecz do miłości to czasu jeszcze upłynąć musiał cały wór.
    Oczywiście tak jak przepowiadał, często jej pomysły paliły się już na panewce. Zawsze wychodziło na jego i to on zawsze rację miał. Co dziwne przyznawała się do błędów, on ich nie popełniał więc i przyznawać nie było się do czego.
    Nie miałem zawsze racji, nikt jej nie ma, a błędów popełniałem całe mnóstwo, wciąż jednak kamienny, wciąż pewny siebie do żadnego z nich się nie przyznawałem.
    Wszystkiemu zaprzeczałem, wszystko wypierałem i dopiero za kilka lat prawidło zacznę to postrzegać. Tym swoim uporem, złośliwościom i konsekwencją w korekcie błędów udowodniła, że jest samodzielna, dorosła, wysoka, wiele większa niż ja i w razie czego doskonale sobie beze mnie poradzi. Z taką byłem pierwszy raz i po raz pierwszy czułem, wiedziałem, że w razie ,,W,, po prostu odstawi mnie do kąta. Nie znałem tego, zawsze będąc i czując się pewnie, a tu klops. Błędne kółko i nieznajomość zagadnienia.
    Dziś aż mi się ostatni włos na głowie jeży, dziś widzę do czego mogły doprowadzić te moje dobre rady i jaki koniec mógłby być tych moich jakże cennych, przyjacielskich, bezinteresownych rad.
    Tak było zawsze poprzednio, tak było ze wszystkimi poprzednimi dlaczego nie miało być tak i tu. Każda poprzednia, znana, poznana nie miałyby żadnych szans, wszystko przebiegłoby według podświadomie knutego, z automatu wydrukowanego planu, na starcie już nie mając złudzeń kto tutaj rządzi i kto z dwojga nas, karty po stole rozdaje. Cacy, cacy, buzi, buzi i budzi się zaufanie, podpora i jedyny, który rację zawsze ma. Potem rodzi się dziecko i potrzeba spokoju .które każda małe istota, ceni ponad wszystko. Matka, która broniąc spokoju dziecka, odpuszcza, nie zaczepia, nie wymaga, zabiegana często zapomina, coraz bardziej się w tym bagnie układając, i nim się oglądnie, już jest ugotowana.
    Proste jak wiadro z przykrywką i jeszcze całość u mnie w alkoholowym zwidzie podświadomości kompletnie i konsekwentnie od startu do końca samego, ze mną, lecz beze mnie przygotowywana.
    Chociaż nie wszystko już mogłem na podświadome, niezamierzone, automatyczne zachowania pozrzucać. Część już widziałem, byłem w tym zbyt długo, miałem to nie tylko w mózgu ale i we krwi.
    A ta, nielogiczna i niepełnosprawna umysłowo jak byłem przekonany za nic ułożyć się, na stosie męki swojej, i dziecka wciąż nie chciała. Nadal bojowa, konsekwentna do bólu i nie ustępująca mi na krok.
    Staliśmy często naprzeciw siebie jak dwa wielkie, jurne, rozzłoszczone wszystkim byki, buchające z nosów swoich parą, patrząc hardo wokoło, czerwonymi od krwi zagotowanej w mózgach swoich, oczami.
    Takiego przeciwnika jeszcze nie miałem, nigdy jeszcze nikogo takiego w swoim życiu nie spotkałem, zawsze od samego początku mnie zaskakiwała i tak jej całe szczęście, pozostało aż do dziś.
    Oddawała pola, przystąpiła do współpracy dopiero w czasie gdy już na stałe zainstalował się we mnie tzw złoty środek. Gdy już odróżniać potrafiłem dobro od zła, gdy podświadomie, świadomie nie wykorzystałem przewagi, gdy przestałem dążyć do władzy absolutnej, gdy byłem prawie taki sam, jaki jestem już całe szczęście dziś.
    Skąd wiedziała aby zresetować mnie do zera? Aby odrzucać wszystkie moje rady, zarówno te dobre jak i te złe? No właśnie, do dziś mnie to zastanawia. Zapewne miała to wszystko wgrane w geny, zapobiegliwie tak, tak jak mają i inne stworzenia.
    Gdy pracował na kurzej fermie i czasami wolnego czasu trochę miał, często podglądał życie kurze i kurzy jakże żałosny los.
    Siedziały w klatkach po kilka sztuk, ciągle ze sobą o czymś rozmawiając, wzajemnie się dzióbiąc i ustalając hierarchii swojej poszczególne szczeble. Jednak gdy przez uchylony luft w suficie, nagle, niespodzianie zagubiony wróbel wpadł. W geście rozpaczy przerażony, przelatywał  nad ich łebkami, wszystkie przysiadały na dupskach i wszędzie zapadała niesamowicie bolesna  cisza. A przecież żadna z nich nigdy nie była na świeżym powietrzu, nigdy być może nie widziała nieba.
    Skąd więc wpisany w nie strach przed z góry nadlatującym drapieżnikiem? Skąd instynkt samozachowawczy który nakazywał aby mniejszym w tej chwili być i na chwil parę przerwać to ich wieczne się nad sobą użalanie?
    Gdzie świadomość? gdzie podświadomość? a gdzie wpisane w geny od zawsze zachowania i instynkt samozachowawczy?
    Zawsze z fascynacją obserwowałem to ich chwilowe zachowanie, tą zmianę, to nagłe przystosowanie się. Zapewne jest to w sposób logiczny wytłumaczalne, lecz mnie to zastanawia aż do dziś. Tak jak i zachowania mojej partnerki nie wytłumaczalne, są dla mnie a dziś całkowicie już inna jest.
    A przecież podczas naszych pierwszych wspólnych świąt, robiłem z nią co tylko chciałem. Miała dobre wejście i tym mnie zgubiła w tamten czas, ratując mnie na zawsze.

Dywersja

Dywersja
 
   Kiedyś po pracy zionęła alkoholem. Nie piła na co dzień, lecz czasami gdy w pracy była jakaś uroczystość, ktoś odchodzi na emeryturę, imieniny, urodziny ktoś tam ma. Postawi szampana na dwieście babek i tyle przy tym pijaństwa, że szkoda gadać.
    Niby nic, ale nosek to on ma, od razu wyczuł.
    Stanowczo zaprotestował, podpierając się zaleceniami terapii i słowami słyszanymi na mitingach oraz oczywiście tym, że robi mu wielką, niewybaczalną wprost krzywdę. Patrzyła na niego jak na najzwyklejszy imbryk i spokojnie powiedziała
    - Ja nie piję alkoholu, sporadycznie może raz na rok wypijam lampkę szampana i zrobię to tylko dlatego, że bardziej wypada niż chęci na to mam. Przestań histeryzować. Jak tak masz zamiar pogrywać, to lepiej od razu z balkonu na łeb skocz i daj zarówno mi jak i sobie spokój.
    Przetarł oczy kompletnie już w tym wszystkim będąc pogubionym.
    Przecież rację miał, za plecami zalecenia terapeutyczne wbijane mu do głowy nie raz, nie dwa. Mówi dobrze a ona mu z balkonu na łeb każe skakać. Co się tutaj wyrabia i w co ona pogrywa? Ma totalnie wywalone na jego terapię, jego alkoholizm, zatem wywalone ma i na niego.
    Wciąż pamiętam tamtą naszą rozmowę, ten dziwny jakże dla mnie czas.
    Chce się wiązać z alkoholikiem i nie rozumie jakie ograniczenia on w sobie ma, co można a czego należy się wystrzegać. Chce położyć jego starania i wszystko obrócić w niwecz? O co tutaj chodzi?
    Dziś wiem jak celny i jakże dobitny był to strzał. Jednym zaledwie pociągnięciem zmieliła w puch wszystkie moje świadome i podświadome zakusy abym zalecenia terapii mógł wykorzystać przeciwko niej. Nie mogłem czekać na pomocną dłoń z jej strony i nie miałem szans na tym grać.
    Byłem kamienny, betonowy, niezmienny i nie miałbym nic do gadania. Gdyby uległa, przyznała mi rację zwijając się w kłębek swojego zawinienia, dziś może była by wbita pomiędzy rząd kuchenkowych szafek, bojąc się już zrobić czegokolwiek, co mogłoby mi w mojej abstynencji przeszkadzać. Głody alkoholowe, nawroty, spokój, zmęczenie, totalnie zaplanowany dzień itd itp musiałbym na tym pograć, musiałbym to wykorzystać, tak miałem i jakbym mógł tak bym nadal miał.
    Może jak i dziś w naszym mieszkaniu nie byłoby alkoholu ale, mój alkoholizm wychodziłby ze wszystkich jego podłóg i ścian. Mój alkoholizm, i z automatu  ja, znowu byłby najważniejszy.

Klocki

Klocki 

    Spotyka się nadal z partnerką, jego przyjaciółka widząc jak to się rozwija, próbuje przywołać go do porządku. .
    -Daj jej spokój. Jest młodziutka, a jak ze mną robisz co tylko chcesz, jej zrobić możesz prawdziwą krzywdę.
    Nadal jest młodziutka, krzywdy nie pozwoliła sobie nigdy zrobić, a jego starego byka potrafiła tak poustawiać, tak przyziemić i wymóc na nim takie zmiany, że dziś jest innym, nowym, chociaż zmęczonym, potwornie wiecznymi przepoczwarzeniami człowiekiem.
    Spotykając się, dużo ze sobą rozmawiają.
    Zaskakuje go, opowiadając o sobie i niczego przed nim nie ukrywając. Często, spokojnie mówi o swoich zahamowaniach, swoich wadach, niedostosowaniach, brakach umiejętności odkrywając się tak, że patrzył na nią jak na przyszłego samobójczynię.
    Każda inna nigdy by się tak nie odkryła. On nigdy by się tak nie odkrył, nie pokazał by się nikomu bez zbroi, bez tarczy, bez masek i farb Nadal go zaskakiwała, stojąc naga i bezbronna. Wszystkie inne, wszystkie które znał i on, nigdy sami nie zrzucali bez powodu szat, więc co jest tutaj grane?
    Szczerość być może istniała, lecz nigdy jeszcze nie spotkał kogoś aż tak otwartego, tak głupiego lub cwanego jak myślał i jak był, w tamten czas całkowicie przekonany.
    Mówiła i otwierała się jak nikt, nikt kogo dotąd znałem. Nie znane nie istniało, przez moje życie przewaliło się mnóstwo kobiet, wiedziałem o nich wszystko. Proszę nie odebrać tego jako chwalenie się, gdyż nie o to mi chodzi, po prostu było tak. Może byłem tak prze fastrygowany, że inaczej tego widzieć już nie mogłem, a może z wygody nie chciałem?
    Ta nie mogła być przecież inna, była taka sama, wszystkie grały, gra i ta, tylko w co? Gdybym w tamten czas mógł mieć, już dzisiejszy mózg, nie musiałbym się wcale a wcale wysilać. A tak się broniłem sam nie wiedząc przed czym i wyprzedzałem ataki które wcale nie nadchodziły. Było jak było i inaczej w moim stanie, nie mogło przecież jeszcze być.
    Chciał jej naświetlić, chociaż trochę pokazać, jak z nim jest i na czym polega wychodzenie z tego gówna w którym siedzi. Lecz zanim się zdążył rozwinąć, już go czapką na stałe przykryła.
    Patrząc na niego, jakby był walnięty uśmiechnęła się szeroko i powiedziała bez zażenowania.
    - Już o tym rozmawialiśmy, alkoholizm jest tylko i wyłącznie twoim a nie moim problemem. Chyba, że zrobię coś, co przeszkadza. Wchodziłeś w to beze mnie  i bez jakiejkolwiek pomocy z mojej strony, masz z tego. po prostu wyjść.
    - Spoko wyjdziesz, zobaczysz.
    Ubrał się więc i szybko, po prostu wyszedł, śmiejąc się przez całą drogę, spoko.
    Wróżka, czy co? a to jej, po prostu, uśmiechało go przez całą drogę.
    I uśmiecha mnie, jeszcze do dziś.
    Nie takie zwiewały aż się za nimi kurzyło. chociaż jak i ta, na początku wszystkiego były pewne.
    Nadal był na samym dnie i nie potrafił się z tego samodzielnie wyrwać. Pomyślał że pojawiające się dziecko, zmienić może jego, jakże negatywne już do życia nastawienie. Pomoże mu z tego wyjść, wykrzesze z niego siły, których wiecznie jest mu brak, obudzi, otrzepie, poderwie do życia i zmusi do zmian.
    Rozmawiali często o dziecku, ciągle o dziewczynce chociaż mieli tylko pięćdziesiąt procent szans. Wciąż się, wahając, zastanawiając i bojąc co w jego wypadku było naturalne.
    Umierał i zdawał sobie z tego doskonale sprawę, chciał umrzeć, śmierci się jednak bardzo obawiając. Pewnym był i czuł to wciąż w kościach swoich, że za swój życiowy całokształt zostanie przykładnie przez los ukarany. Wszystko już wylatywało mu z rąk, bał się więc, że i to spieprzy. Że obudzi się nie na amen ubity, ułożony starannie w głębi zimnego, ciemnego, nie przyjemnego pudła, głęboko pod ziemią. Wyjąc bez sensu do dekla tuż nad głową śrubkami na amen zakręconego, totalnie sam, bez jakiegokolwiek kontaktu z otoczeniem, nadal będąc, wciąż, ciągle beznadziejnie, bezustannie żywym.
    Dziś się z tego śmieje, często sobie to przypominając ubaw wieczny mam. Ale to mnie chyba uratowało, całe swoje życie oczekiwałem kary, kara więc w końcu musiała na mnie, do mnie, po mnie, przyjść. Mordowałem siebie sam i wciąż, sam siebie ratując czasami.

Mitingi

Mitingi

    Aby wszystko było w komplecie, zaczął chodzić także i na mitingi.
    Gdy tam się zjawił był przerażony, jedna wielka kupa dupków. Same pedały, frajerzy i chuj wie jeszcze co? Jeden mądrzejszy od drugiego, bułki przez bibułki i sam szajs. Kościół, na salach krzyże, teksty a w nich wszędzie bóg, gadali sami chyba nie wiedząc o czym. Herbatka i kawka, siorpanie, mlaskanie i wieczny nie kończący się stukot łyżeczkami o szkło. Wszyscy i wszystko  jak i na kółku wzajemnej adoracji szczęśliwi, uśmiechnięci a w nim nadal ciągła burza, chaos i wiecznie narastający ból. Trzyma się z boku, jak zawsze i tu, tak ma.
    Do dziś uśmiecham się przypominając sobie ten mój pierwszy wgląd, to moje ponowne pierwsze na nich spojrzenie. Trzymałem się krzesła, mordując wszystkich nieustannie i ciągle szukałem w tym wszystkim wad i różnic. Cieszy mnie jednak, że miałem wyczucie i nie szukałem tam przyjaciół na siłę, że nie kumplowałem się z nikim i byłem tam, nie będąc tam tak prawdę powiedziawszy wcale.
    Klient mówił o dwudziestej rocznicy a jemu aż zabrakło tchu. Przecież aby przepić tyle co on, musiałby zacząć pić już z dziesięć lat przed swoim poczęciem
    Dopiero za trzy lata zacznę ich słuchać, za kolejny rok słyszeć ich, a za następny, rozumieć to, o czym mówią.
    Ktoś, kiedyś powiedział mi o dziewięćdziesięciu mitingach w dziewięćdziesiąt dni, byłem pewny, ze chcą mnie ogłupić, omamić, uzależnić, nie zrobiłem tak. Żałuję. A może tak właśnie miało ze mną być, być może po tygodniu już wisiałbym na linie.
    Chodziłem na mitingi. Już raz szukałem pomiędzy nimi pomocy, miałem jeszcze zbyt dużo, zbyt dużym widocznie jeszcze będąc.
    Na mitingu mówili o denaturacie, o rozbitych rodzinach i ogólnym nie radzeniu sobie w otaczającej ich rzeczywistości.
    Miał dom, rodzinę, świetną pracę, mnóstwo kolegów, przyjaciół, samochód, miał psa, posiadał jeszcze pewność, ze nigdy nie ruszyłby denaturatu a inne wynalazki kojarzyły się mu tylko i wyłącznie z samochodowymi spryskiwaczami.
    Inny świat inne realia i inna rzeczywistość do której nigdy, gdyż to niemożliwe, w jego życiu jak w tamten czas był pewny, nie dojdzie.
    Tam właśnie po raz pierwszy wypowiedziałem słowa, mam na imię Krzysztof i jestem alkoholikiem. Psychiatra zbaraniał nie widząc w moich oczach zdziwienia, gdy powiedział.
     - jesteś alkoholikiem
    - wiem. odpowiedziałem
    Dziś z zazdrościom patrzę na ludzi którzy opowiadają o sobie i przełomie jaki ich spotkał po tym gdy uświadomili sobie, uświadomiono im, że są alkoholikami. Ja od tego momentu zacząłem dopiero chlać.
    Czemu? jeszcze do dziś tego nie odgadłem, nie zobaczyłem, nie zrozumiałem, może nie zrozumiem tego nigdy i może tak właśnie ma, ze mną, u mnie być?
    Koleś który mówił o denaturacie jest dziś moim dobrym kumplem, kiedyś staliśmy na przerwie i powiedziałem do niego, że jakbym tak trochę tylko uruchomił swój stary beret to mógłbym bez problemu udowodnić sobie, że przez tą jego wypowiedz z denaturatem, przepiłem jeszcze naście lat
    - wcale się nie dziwię. odpowiedział ze śmiechem
    Od tamtej wypowiedzi minęło już ponad, albo prawie dwadzieścia lat, lubię go i
zawsze od samego mojego początku, bardzo dużo z ,,niego,, biorę.
    Denaturatu i innych wynalazków nie napiłem się jeszcze do dziś. Nie piłem ich gdyż miałem szczęście i pieniądze bez których nauczyłem się dopiero dużo, dużo dalej żyć. Podczas swojego życia wielokrotnie byłem w stanie, w którym piłbym wszystko jedno co, byleby tylko w swoim składzie posiadało to, co było mi w tamtej chwili niezbędne i jedyne w swoim rodzaju.

Alkoholowe fora

Alkoholowe fora 

    Napisałem o tym jeszcze z jednego powodu, po tej terapii mój starszy syn, zalogował mnie na forach alkoholowych na których pisałem i byłem prawie dziewięć lat. Korzystając z okazji serdecznie dziękuję wszystkim właścicielom alkoholowych for, którzy dzielnie znosili zarówno mój trudny charakter, jak także moje wieczne niedostosowanie.
    Tosia buziole.
    Pierwsze moje tarcia miałem właśnie tam. Tarłem się  ze współuzależnionymi które pisały o alkoholikach w dość dziwny, niezrozumiany, krzywdzący, bolesny dla mnie, jak to czułem sposób.
    Łatwo jest kopać i dołować człowieka już nie kumającego gdzie znajduje się jego przodek a gdzie jest już jego tył, o wiele trudniej przychodzi zmierzyć się z winą i tym, że na jego dzisiejszy stan mieliśmy także wpływ, że wina leży także, także w nas.
    Dziś całe szczęście nie chcę już nikogo okaleczać czy broń boże udowadniać komukolwiek, że bez ich wkładu nie byłoby  nas. Dziś tak już mam, dziś całe szczęście już tak mam. Ale w tamten czas nie byłem i nie było mi dane układnym jeszcze być, spierałem się więc ciągnąc z tego tyle adrenaliny ile tylko się dało. Potrzebowałem jej, przestałem już robić niektóre rzeczy i napięcia potrzebnego mi jak tlenu, bardzo było mi brak.
    Zawsze chciałem żyć w ciszy, cisza jednak zabijała mnie,nie znając jej byłem przerażony. Uczyłem się także na tych tarciach pokory której nawet dziś, często jest jeszcze we mnie brak. Prace wciąż w toku.
    Trudno jest mieć do kogokolwiek pretensje o to tylko, że w pełni człowieczy jest, że wybacza, tłumaczy, tłumi w sobie pewne zachowania  sam nawet nie wiedząc chyba, jak. O to, że zapomina i spycha w niepamięć brutalne często zachowania, pewnym będąc, jak i ja byłem, że  nigdy już coś podobnego się nie powtórzy. Odpuszcza, dając możliwości jakich nie powinien nigdy dać. Był, jest wciąż obok, chociaż od dawna nie powinno już go obok być. Kocha wciąż, chociaż błędnie pojęta miłość jest i będzie najlepszą dla tego uzależnienia pożywką. Moje życie dobiega końca, nie mam zamiaru najmniejszego tutaj wyrocznią jakąkolwiek być, proszę jednak o rozwagę, powagę i szacunek gdyż jeżeli jest wina, leży ona zawsze u obu stron.
    Pojawiłem się na tym świecie jako człowiek. Nie wyskoczyłem nagle piętnastego lipca za obrazka objaśniając wszystkim przed nim zgromadzonym. Niespodzianka, oto jestem. Jestem alkoholikiem i oto od dziś, będę was wszystkich dręczył.
    Alkoholizm to proces i zapisuje się w człowieku przez wiele, wiele lat. Nikt nie rodzi się alkoholikiem. Każdy jednak trafiając na odpowiednie warunki rozwoju, może nim się stać. Żadne geny, jest grunt jest rozwój i kształt nie ma gruntu, nie ma rozwoju i kształtu.
    Nie ma także z karabinka wyrzuconych  krnąbrnych, niedobrych, nie liczących się z uczuciami rodziców  dzieci.
    Jestem także w pełni przekonany, że na tym świecie nagle, bez powodu, i bez przyzwolenia nie ma, kompletnie pojebanych czy też głupich, ujadających wciąż, gryzących wszystkich, psów.

Poczucie winy

 Poczucie winy

    Był na weselu którego zakończenia nie pamiętał, obudził się w domu ze zdziwieniem patrząc na smutne twarze mieszkających z nim, pod jednym dachem ludzi.
    Jakieś prześwity, jakaś awantura i wydarzenia których wcale a wcale gdyby tylko mógł, pamiętać nie chciał. Gość trzymający go za gardło, wrzeszczący i wyjący z bólu, pełno oczu i otwarty, zbyt bardzo otwarty teren, aby go przed wzrokiem obcych jakoś chronić, dokładniej go, szczelniej skryć.
    Żona która gestem pokazała to, co z jego garnituru pozostało ze smutkiem w oczach, który po tym wieczorze pozostać miał, jakby już na stałe w niej. Po raz kolejny prawie, że nic nie pamiętał, po raz kolejny tylko cudem uszedł podobno z życiem, po raz kolejny z rzędu wcale, a wcale nie był z tego powodu szczęśliwy.
    To taki trudny, potworny jakże czas. Miał prześwity i świadków którzy potrafili bez trudu, połatać to czego sam odtworzyć w całości nie potrafił. Nie chce wierzyć i gdzieś tam wypiera to o czym jemu opowiadają, zamazuje, tworząc fikcję ze skrawków które w pamięci swojej wbrew sobie, lub ku swojej obronie jednak ma.
    Wie doskonale, że narozrabiał i, że po raz kolejny narobił wszystkim nie tylko sobie samemu wioski. Jest logiczny, jest wina, był wyczyn, należna jest w pełni, zasłużona kara. Nie ma gdzie się schować i nie za bardzo pamiętając co, nieco z tego co narobił gdzie się skryć. Fakty są niezaprzeczalne, skutki katastroficzne a wspomnienia pozostaną we wszystkich, nie tylko w nim być może do końca ich dni.
    Jeszcze raz, po raz kolejny próbuje oszukać fakty i wijąc się jak wąż poszukuje wytłumaczenia, ale wytłumaczenia tego wszystkiego już brak. Nauczony doświadczeniem robi mniejsze oczy, opuszcza uszy, zwija się w kłębek aby było jego troszkę mniej.
    Nie widzi szans na obronę, nie potrafi w sposób mniej lub bardziej logiczny tego nikomu, ani o zgrozo sobie samemu już wytłumaczyć. Siada na dupsku i nie mając innej alternatywy, oczekuje należnej mu kary.
    Czas płynie pomału jakby i on nie miał już sił, boi się ruszyć nie chce ani wchodzić im w oczy, ani widokiem swoim oczu ich szczuć. Nie ma pojęcia co będzie dalej,  jest pewny, że tym razem skończy, gdyż skończyć się musi gorzej, poprzednio wina była mniejsza i w tym wszystkim było jego, jakby dużo mniej.
    Poddaje się, kapituluje, wywiesza białą flagę, jakby miał ich więcej wywiesiłby w zadośćuczynieniu im wszystkim, tych flag jeszcze ze trzy.
    Słyszy gong dzwonka zawieszonego tuż przy jego wejściowych drzwiach, wchodzą po kolei, zlatują się jak wrony aby dziobać jego odsłoniętą twarz. Jest cała, calutka jego rodzina, będzie istny klops, prawdziwe sympozjum naukowe oceniające wszystkie, nie tylko ten wczorajszy jakże tragiczny dla niego dzień. Zamknęli drzwi i dyskutują wie, że rozmawiają o nim, gdyż po to przecież przyszli. Czuje zbierający w sobie ogromnych rozmiarów strach, zapada się w sobie, wpada w rozpacz oraz w wielką niekończącą się czarną dziurę.
    Aby się z tym zmierzyć wlałby w siebie z chęcią z litra pół, jednak wóda stoi akurat tam gdzie rozmawiają i na to więc. w jego arsenale sposobów brak.
    Totalny klops. Nie chce już tak dłużej żyć, nie chce już nigdy, po raz kolejny tego przeżywać, musi coś z tym w końcu zrobić, zmienić to. Zgodzi się na wszystko aby tylko po raz kolejny wybaczyli. Zmieni to, musi się zmienić, zmienić już to przecież chce.
    Śmieją się, a tak już ma, że z niego gdyż jak się śmieją to muszą się z niego śmiać. W końcu koniec, wchodzą i zaczynają gadać, ktoś zaciągnął języka o tamtym poszkodowanym, kto inny zobaczył, usłyszał to, to i jeszcze gdzieś tam, tamto. Ktoś podsumował, ktoś reasumował i wyszło na to, że to nie on, tylko jego do tego co się stało, sprowokowano.
    Nie jest taki jeszcze zły, jak był minutę zaledwie temu, nie jest odrażający tak jak postrzegał to przed minutami zaledwie dwoma, nie był agresorem tylko ofiarą, broniącą się przed zewnętrzną agresją ofiarą, jakże wspaniale dla uszu jego to brzmi. Odpuszczają wszyscy, wszyscy łącznie z żoną, jest dobrze, jest cacy, nic się nie stało i wszystko jest ok.
    Nie potrafił tego wytłumaczyć, nie potrafił nie pierwszy zresztą raz, zrozumieć tego wszystkiego. Wina była niezaprzeczalna, dowody, świadkowie, u niego pozrywany ale u nich cały film i... kary nadal brak.
    Byli nie logiczni za parę lat on, w pełni już wyuczony, wykuty, wyprofilowany.................... nielogicznym stanie się dla nich.
    Nawet jak dziś na to popatrzę to wpadam w zachwyt, mogłem wymyślić przecież genetyczny we mnie błąd, zwarcie na stykach które od zawsze nie pozwalało mi rozróżniać złego od dobrego. Mogłem, ale w takim wypadku nie miałbym na kogo zrzucić winy, a tak było w sam raz i winni za których plecami mogłem się wspaniale skryć.
    Tak właśnie wyglądało jego życie a w życiu tym zachowania i jego picie. Takich sytuacji miał bez liku, zawsze logicznie jeszcze rzecz pojmując co było oczywistym oczekiwał kary. Nie nadchodziła więc jego coraz bardziej okaleczony mózg zaczął w końcu odbierać to jako grę. Nie było kary więc krok dalej, i oczekiwanie i niepewność i adrenalina od której w końcu bardziej był uzależniony niż od alkoholu.
    Stał się małym dzieckiem które samo prowokuje i błaga aby ustalić mu nieistniejące granice, tak go to pociągnęło, że nawet nie mając już nic, nie będąc już nikim prowokował nadal, nadal kusząc los.

Wsparcie

Wsparcie

    Wróciłem do domu i nie wiedziałem nic. Zgodnie jednak z zaleceniami terapii, poleciałem do ośrodka i zapisałem się na grupę wsparcia.
    Siedział przy stole słuchając wypowiadających się ludzi. Wszyscy wolni, zadowoleni i umorusani szczęściem które rozkwitło w nich z dnia na dzień. U szczytu stołu terapeutka decydująca o tym, co dobre, a co złe. Widzi gdyż musi, że wszyscy wokoło niego zgromadzeni, wypili w swoim życiu zaledwie po dwa piwa z czego drugim już, zachlapali piękne ściany swoich gościnnych pokoi. Że ten niesamowity wyczyn wprawił ich w takie zakłopotanie, iż z miejsca wszyscy używając zaledwie saperki wykopali w swoim ogródku wielki dół i własnoręcznie na miesiąc się w nim bez tlenu, ze wstydu, za karę pozakopywali.
    Wstyd. Chyba tylko po to przepiłem tyle lat aby nauczyć się, zobaczyć wszystkie firanki wstydu. Rozróżniać, różnicę pomiędzy zwykłym wyskokiem, niestosownym żartem, obciachem, żenadą, upodleniem i czymś co już nie mieści się w żadnych odmianach ludzkich zachowań.
    Narobił już takiego szajsu w swoim życiu, że nawet nie miał prawa przeżywać miodowego miesiąca. Wiedział, że cudów już nie będzie i, że i tak to wszystko musi go zmielić. Podjął jakąś pracę lecz nie potrafił się w niej utrzymać wszystko i wszyscy go denerwowali, chociaż słowo to jest niesamowicie wprost delikatnie napisane.
    Za chwil parę, może jutro już, może pojutrze do drzwi zaczną pukać komornicy, może skarbówka, niebawem policja, sąd. To koniec i picie, czy nie picie alkoholu niczego już i tak w tym wszystkim, w tym życiu jego, i tak nie zmieni. Przygotowywał się do tego od wielu lat, wciąż niszcząc powody dla których warto byłoby mu z tego jeszcze wyjść.
    Patrzył na otaczający go tłum nie rozumiejąc wcale, co też tutaj się wyprawia. Facet naprzeciw niego gada jakieś pierdoły w które jakby, chociaż samą obudowę mózgu jeszcze miał, nie miałby prawa sam uwierzyć. Oczami pełni spełnienia, widzi siebie który podnosi swoje dupsko z przypalającego je żarem fotela, wyciąga schowany za paskiem spodni wielki obrzyn. Podchodzi i przykłada lufę do całkowicie popierniczonej mówiącego głowy, odciąga kurki i naciska spust. Widzi czerwone rozbryzgujące się po ścianach i wie, że skrócił tylko jego i tak bezsensowny i nikomu niepotrzebny los.
    Po nim terapeutka i słowa nie wiadomo skąd, tłumaczenia w nicość prowadzące i wnioski w których sensu brak, zastrzyk i już jej nie ma. Następny szubienica, kolejny szafot, strzał w łeb, rozerwany jak żaba, beczka, harakiri i odcięty mieczem łeb.
    Byłem zły i bardzo im wszystkim zazdrościłem. Ich rodziny wymogły na nich szybkie spotkanie się z rzeczywistościom i wymusiły kroki które być może uratują jednym i drugim życie. Ja jak w tamten czas sądziłem nie miałem już takich szans. Nie miałem szans, lecz już w swoim życiu uczęszczałem na mitingi, słuchałem o czym mówią i wiedziałem już, że nie tak wygląda wychodzenie z tego gówna w którym siedziałem. A tu co? Kółko różańcowe?
    I tak wszyscy kolejno jeden po drugim, aż przyszła kolej na niego.
    Mówi więc, że wszystko jest ok, że nie pije dwa dni z dojazdem i widzi już wszystkie kolory, ze jadąc tu skasował po raz pierwszy w swoim życiu, tramwajowy bilet. Że dało mu to komfort przejazdu o jakim nawet nie słyszał, i nigdy nie śnił nawet we snach. Że świat jest piękny, pogoda prześliczna i wszystko układa się w wachlarz którym potrafi schłodzić, swój gorączką dotąd wieczną ogarnięty łeb. Kończy aby nie przesolić i mówi grzecznie. Dziękuję. Sam się sobie dziwiąc, za co? po co? i komu?
    Uśmiecha się smutno pod nosem czekając na ocenę ust terapeutki, Słyszy nawet nie słuchając a nie oceniając, nie wymierza już należnej jego zdaniem, jej kary. Daruje jej życie, dając jej szansę i bezsens aby mogła w tym swoim gównie nadal, najlepiej przez wieki całe, się męczyć i bezsensownie tlić.
    W myślach swoich mordowałem wszystkich, na wszystkie znane mi sposoby. Dzięki temu było mi w tym wszystkim jakoś lżej. Hitler chyba ze Stalinem nie wymordowali tylu ludzi , ilu w myślach swoich w tym okresie wyekspediowałem w kosmos ja. Nie potrafiłem nadal się w tym wszystkim poukładać, nadal szukając tego co nas dzieli a nie tego co łączne dla nas jest.
    Dziś jak sobie tamten czas przypominam wiem, że byłem całkowicie normalny i reagowałem na otoczenie tak jak większość jakże bliskiej mi już dziś, alkoholowej braci.
    Poprosił o terapeutę gdyż pewnym był, że ten jakoś to wszystko w nim w końcu poukłada. Przydzielono mu ją bez problemów, wyznaczono babkę, po prostu koszmar, przecież one moją popierniczone całkowicie łby .
    Podchodził do niej jak rak do ogniska, im bliżej tym bardziej stawał się czerwony. Otwierał się tak jak zjebane totalnie garażowe drzwi, dwa stopnie do góry i cztery stopnie na następnym spotkaniu w dół. Czasami było im bliżej, czasami dalej lecz jednak w końcu wszystko powoli zaczęło się układać. Podpowiadała jak umiała i jak jej doświadczenie nabyte wewnątrz przemawiało, raz lepiej raz gorzej. Ta także dość szybko zorientowała się, że nie ma w nim poczucia winy, próbowało je w nim obudzić i przekonać udowadniając, że tak a nie inaczej z tym jest. Zablokował się i pozamykał wszystko na amen, na zawsze już będąc pewnym zatrzeskując za sobą aż do ziemi samej, garażowe drzwi.
    Pisałem już o kompletnym braku we mnie poczucia winny. Pomimo tego braku wiedziałem, że jest ze mną coś nie tak. Robiłem coraz to, głupsze rzeczy i niejednokrotnie potrafiłem zaskoczyć nie tylko innych, ale i siebie samego. Potem przemyślenia, wspomnienia które nie pozwalały mi żyć, więc należało jakoś sobie z tym poradzić i winą własną także z innymi się podzielić.
    Poczucie winy przyszło i cieszę się, że zdążyło jeszcze do mnie przyjść. Ten blog jest także pokornym dla nich wszystkich, tych bocznych moim pokłonem