komudzwonia.pl

niedziela, 19 lutego 2017

Złość

Złość

    O wszystkim rozmawiał z terapeutką, żaląc się na jakże swój popaprany los, radziła kopać w drzewa i w ten sposób wyładowywać swoją nagromadzoną złość. Wychodził, mając dość i przeczuwając nadchodzący wybuch. Szedł do siebie wciąż gadając i wyglądając jak zwyczajnie nawiedzony świr. Jednym razem palił jednego i wracał do domu w pełni uspokojony, innym palił sześć i wracał jeszcze bardziej nakręcony niż wychodził. Takie chwile i taki przemian czas tylko, że czas w takich chwilach płynie bardzo, bardzo powoli.
    O tych stanach będę pisał jeszcze nie raz, jak partnerka wchodziła do domu to tak jakby ktoś wrzucał do środka kilkanaście granatów. Wszystko aż tykało, wytrzymać potrafiłem zaledwie piętnaście minut, a po tym czasie sam nie wiedziałem do czego może dojść? Dziś wchodzi ta sama istota i spokój i ciszą których przecież w tamten czas nie znałem.
    Chodził do psychiatry który bez problemu zapisywał mu leki..Psychiatrzy z którymi miałem kontakt bez problemu zapisywali mi leki uspokajające. Zawsze, gdyż nigdy nie prosiłem o psychotropy, te które chciałem i które według mnie działały na mnie najlepiej. Łaziłem jak nawalony i jedno co w nich było dobrego, to stan za którym przecież wciąż tęskniłem.
    Latał na mitingi i tam pomiędzy swoimi gadał o tym, co z nim, u niego jest nie tak..
    Słyszał wszędzie, że jak kiepsko to na miting, szedł i wracał jeszcze bardziej nakręcony niż wchodził. Znowu, po raz kolejny w swoim życiu nie miał gdzie się udać, gdzie się schować i gdzie się skryć.
    Zapił po raz kolejny już, kończąc swój lot prosto w psychiatryku, nie był przerażony przebywał tam już nie pierwszy raz..
    Nie widziałem w tym niczego złego, chciałem być pomocny w wychowywaniu naszego wspólnego dziecka. Uważałem, że nie dopuszcza mnie, nie pozwala jakby wszystkim nam jednością wspólną być.
    Terapeutka kazała kopać drzewa jakby one były czemukolwiek winne, psychiatra dawał leki od których jeszcze trochę i też bym się na stałe już uzależnił. Mitingi i twarze uśmiechniętych wokoło ludzi, wesoły ogólnie wszystkim czas a ja wciąż na wojnie, wciąż moja czacha pracuje, pękają mi usta i już za chwil kilka zaledwie rozerwie mi mój obolały łeb.
    Gubiłem się niemiłosiernie, nie  potrafiąc się przytulić zarówno w domu jak i w AA.
    Wymieniłem numer telefonu z kolegą który dziś moim przyjacielem jest. Zawsze jak nalewałem sobie pierwszy kieliszek wysyłałem do niego wiadomość, że piję. Gadał żebym napisał nim zacznę pić, że to głupie pisać gdy się pije już.. Zrobiłem jednak kawał dobrej roboty i był to jeden z najlepszych moich kroków.
    Jak wracałem, wszyscy wiedzieli i nie miałem już szansy zaniemówienia, zatajenia, udawania, że nic się  nie stało i wszystko jest ok. To był pierwszy, głupi ale jakże wspaniały z mojej strony ruch. W sposób ten wyprzedziłem swój obłęd i nie mogłem już uciec od odpowiedzialności za popełniony czyn. Zapiłem i nie musiałem już walczyć ze swoim zakłamaniem aby ukryć to, zataić, oszukać. Podnosząc rękę, spuszczając łeb i słuchając oklasków dla klauna uczyłem się pokory, do dziś człowiek który podnosi swoją dłoń jest dla mnie kimś wyjątkowym, kimś bardzo, bardzo bliskim mi.
    Kiedyś jak napisałem o tym na forum ktoś śmiał się, że pokory uczę się na zapijaniu, dziś ja się uśmiecham będąc pewnym, że nie mógłbym jej w sobie zainstalować na samym niepiciu. Zasadziłbym w sobie pychę i zapewne nie pysznie byłoby mi z nią żyć.
    Do psychiatryka wpakowałem się sam, wciąż poszukując odpowiedzi dlaczego zapijam, dlaczego inni mogą przestać a nie mogę wciąż ja. Terapeuci udowadniali wciąż, zgodnie z prawdą, że nie przestrzegam terapeutycznych zaleceń. Mój mózg jednak logicznie mi to tłumacząc, udowodnił raz dwa, że mam tak jak osiemdziesiąt dziewięć procent szukających pomocy.
    Po raz pierwszy więc byłem w wybitnej większości. jestem taki jak inni a nie taki jakich jest na tym świecie mniej. Nie jestem walnięty, byłem normalny, jakże wspaniale to dla uszu moich brzmiało.
    Miałem dość, nie chciałem i nie mogłem już patrzeć na siebie jak na nieudacznika lub na nieszczęśliwca jak w tekstach gdzieś tam jest. Żyć w poczuciu klęski i coraz bardziej odczuwać wieczne upokorzenie.
    Już się więcej nie załamałem, nie wbijałem się już nigdy w muł, nie pozwoliłem także już nikomu pomniejszyć mojej chęci zaprzestania picia. Zapicia tłumacząc sobie normą i normalnym tokiem z choroby tej wychodzenia. Przecież przez trzydzieści lat piłem od poniedziałku do poniedziałku, jakby nie liczyć więc po osiem dni w tygodniu. Teraz zapijam co kilka miesięcy, to nie kolejna klęska moja, lecz w końcu niesamowitych rozmiarów sukces mój. To było bardzo niebezpieczne ale szczęśliwie się dla mnie w końcu skończyło.
    Może nie miałem już czegoś, zapiłem już coś, czego u innych nie wystąpił jeszcze brak?
    Zacisnąłem mocniej dupsko i jakoś, zaczęło mi w końcu iść.