komudzwonia.pl

środa, 15 lutego 2017

Wsparcie

Wsparcie

    Wróciłem do domu i nie wiedziałem nic. Zgodnie jednak z zaleceniami terapii, poleciałem do ośrodka i zapisałem się na grupę wsparcia.
    Siedział przy stole słuchając wypowiadających się ludzi. Wszyscy wolni, zadowoleni i umorusani szczęściem które rozkwitło w nich z dnia na dzień. U szczytu stołu terapeutka decydująca o tym, co dobre, a co złe. Widzi gdyż musi, że wszyscy wokoło niego zgromadzeni, wypili w swoim życiu zaledwie po dwa piwa z czego drugim już, zachlapali piękne ściany swoich gościnnych pokoi. Że ten niesamowity wyczyn wprawił ich w takie zakłopotanie, iż z miejsca wszyscy używając zaledwie saperki wykopali w swoim ogródku wielki dół i własnoręcznie na miesiąc się w nim bez tlenu, ze wstydu, za karę pozakopywali.
    Wstyd. Chyba tylko po to przepiłem tyle lat aby nauczyć się, zobaczyć wszystkie firanki wstydu. Rozróżniać, różnicę pomiędzy zwykłym wyskokiem, niestosownym żartem, obciachem, żenadą, upodleniem i czymś co już nie mieści się w żadnych odmianach ludzkich zachowań.
    Narobił już takiego szajsu w swoim życiu, że nawet nie miał prawa przeżywać miodowego miesiąca. Wiedział, że cudów już nie będzie i, że i tak to wszystko musi go zmielić. Podjął jakąś pracę lecz nie potrafił się w niej utrzymać wszystko i wszyscy go denerwowali, chociaż słowo to jest niesamowicie wprost delikatnie napisane.
    Za chwil parę, może jutro już, może pojutrze do drzwi zaczną pukać komornicy, może skarbówka, niebawem policja, sąd. To koniec i picie, czy nie picie alkoholu niczego już i tak w tym wszystkim, w tym życiu jego, i tak nie zmieni. Przygotowywał się do tego od wielu lat, wciąż niszcząc powody dla których warto byłoby mu z tego jeszcze wyjść.
    Patrzył na otaczający go tłum nie rozumiejąc wcale, co też tutaj się wyprawia. Facet naprzeciw niego gada jakieś pierdoły w które jakby, chociaż samą obudowę mózgu jeszcze miał, nie miałby prawa sam uwierzyć. Oczami pełni spełnienia, widzi siebie który podnosi swoje dupsko z przypalającego je żarem fotela, wyciąga schowany za paskiem spodni wielki obrzyn. Podchodzi i przykłada lufę do całkowicie popierniczonej mówiącego głowy, odciąga kurki i naciska spust. Widzi czerwone rozbryzgujące się po ścianach i wie, że skrócił tylko jego i tak bezsensowny i nikomu niepotrzebny los.
    Po nim terapeutka i słowa nie wiadomo skąd, tłumaczenia w nicość prowadzące i wnioski w których sensu brak, zastrzyk i już jej nie ma. Następny szubienica, kolejny szafot, strzał w łeb, rozerwany jak żaba, beczka, harakiri i odcięty mieczem łeb.
    Byłem zły i bardzo im wszystkim zazdrościłem. Ich rodziny wymogły na nich szybkie spotkanie się z rzeczywistościom i wymusiły kroki które być może uratują jednym i drugim życie. Ja jak w tamten czas sądziłem nie miałem już takich szans. Nie miałem szans, lecz już w swoim życiu uczęszczałem na mitingi, słuchałem o czym mówią i wiedziałem już, że nie tak wygląda wychodzenie z tego gówna w którym siedziałem. A tu co? Kółko różańcowe?
    I tak wszyscy kolejno jeden po drugim, aż przyszła kolej na niego.
    Mówi więc, że wszystko jest ok, że nie pije dwa dni z dojazdem i widzi już wszystkie kolory, ze jadąc tu skasował po raz pierwszy w swoim życiu, tramwajowy bilet. Że dało mu to komfort przejazdu o jakim nawet nie słyszał, i nigdy nie śnił nawet we snach. Że świat jest piękny, pogoda prześliczna i wszystko układa się w wachlarz którym potrafi schłodzić, swój gorączką dotąd wieczną ogarnięty łeb. Kończy aby nie przesolić i mówi grzecznie. Dziękuję. Sam się sobie dziwiąc, za co? po co? i komu?
    Uśmiecha się smutno pod nosem czekając na ocenę ust terapeutki, Słyszy nawet nie słuchając a nie oceniając, nie wymierza już należnej jego zdaniem, jej kary. Daruje jej życie, dając jej szansę i bezsens aby mogła w tym swoim gównie nadal, najlepiej przez wieki całe, się męczyć i bezsensownie tlić.
    W myślach swoich mordowałem wszystkich, na wszystkie znane mi sposoby. Dzięki temu było mi w tym wszystkim jakoś lżej. Hitler chyba ze Stalinem nie wymordowali tylu ludzi , ilu w myślach swoich w tym okresie wyekspediowałem w kosmos ja. Nie potrafiłem nadal się w tym wszystkim poukładać, nadal szukając tego co nas dzieli a nie tego co łączne dla nas jest.
    Dziś jak sobie tamten czas przypominam wiem, że byłem całkowicie normalny i reagowałem na otoczenie tak jak większość jakże bliskiej mi już dziś, alkoholowej braci.
    Poprosił o terapeutę gdyż pewnym był, że ten jakoś to wszystko w nim w końcu poukłada. Przydzielono mu ją bez problemów, wyznaczono babkę, po prostu koszmar, przecież one moją popierniczone całkowicie łby .
    Podchodził do niej jak rak do ogniska, im bliżej tym bardziej stawał się czerwony. Otwierał się tak jak zjebane totalnie garażowe drzwi, dwa stopnie do góry i cztery stopnie na następnym spotkaniu w dół. Czasami było im bliżej, czasami dalej lecz jednak w końcu wszystko powoli zaczęło się układać. Podpowiadała jak umiała i jak jej doświadczenie nabyte wewnątrz przemawiało, raz lepiej raz gorzej. Ta także dość szybko zorientowała się, że nie ma w nim poczucia winy, próbowało je w nim obudzić i przekonać udowadniając, że tak a nie inaczej z tym jest. Zablokował się i pozamykał wszystko na amen, na zawsze już będąc pewnym zatrzeskując za sobą aż do ziemi samej, garażowe drzwi.
    Pisałem już o kompletnym braku we mnie poczucia winny. Pomimo tego braku wiedziałem, że jest ze mną coś nie tak. Robiłem coraz to, głupsze rzeczy i niejednokrotnie potrafiłem zaskoczyć nie tylko innych, ale i siebie samego. Potem przemyślenia, wspomnienia które nie pozwalały mi żyć, więc należało jakoś sobie z tym poradzić i winą własną także z innymi się podzielić.
    Poczucie winy przyszło i cieszę się, że zdążyło jeszcze do mnie przyjść. Ten blog jest także pokornym dla nich wszystkich, tych bocznych moim pokłonem