komudzwonia.pl

niedziela, 19 lutego 2017

Echo

Echo

    Gdybym przepił wszystko do zera, nie miałbym problemu gdyż wszystko, mógłbym zacząć jeszcze od początku. Idziesz do pracy, otrzymujesz wynagrodzenie i żyjesz, tak jak większość społeczeństwa. Od lat jednak dążyłem do tego aby być, poza wszelkimi społecznymi układami tak aby nie mieć już żadnych szans i możliwości zapoczątkowania wszystkiego od nowa.
    W tamten dzień poszedł po wypłatę i ze smutkiem zobaczył, że go namierzyli. Komornik zabrał, sporą część wypłaty i nawet nie miałby pretensji, gdyby zrobił to w inny, niż ten czas. Pojechał do Niemiec aby to wszystko, raz na zawsze załatwić i jak zwykle niczego nie zdążył, wszystko przepił. Żył w pełnym rozdygotaniu, pewnym będąc, że czas ten w końcu nadejdzie. Nadszedł w nieodpowiedniej chwili, chwili gdy nadal, wciąż tu jeszcze był.
    Zlecieli się wszyscy w ten jeden dzień i nagle dogoniło mnie to, czego już od dawna oczekiwałem. Długi trzeba przecież spłacić, w końcu uruchomią maszynerię i zetrą mnie w puch. Od zawsze spałem po dwie godziny, pracując głową po ponad na dobę trzydzieści sześć.
    Cudów, wiedziałem  nie będzie i na marzenia nie miałem już żadnych szans.
    Partnerka często rozmawiając snuła jakieś plany, mówiła, że za rok to pojedziemy tam, za dwa zobaczymy to i owo a ja wbity w siebie wiedziałem, że planów nie ma co zbyt wielkich snuć.
    Zmieniał zakłady ale zawsze byli raz, dwa.
    Tak jakby Bóg nudząc się tym wiecznym jego zawieszeniu, niepewności, nadąsaniu porozdawał im, wszystkie jego namiary. Tak jakby w dupę nocą włożył czytnik mu i rankiem już widoczny był, na wszystkich i wszędzie porozstawianych radarach.
    Poszedł na czarno to go wykiwali, nie zapłacili nic.
    Spodziewał się i był pewny, że ten dzień nadejdzie, trzeba było się z tym zmierzyć. Doszło do awantury i poszedł pić. Pił przez pięć dni ze światem się nie kontaktując i komplikując żywot jego własnych dzieci. Pił w pokoju który pozostał mu jeszcze z dawnego życia, tam gdzie żyła, jego była żona i jego dzieci.
    Dlaczego pięć dni? gdyż tylko na tyle starczyło mu kasy.
    Byłem w nawrocie zapicie swoje tłumacząc całą masą zdarzeń i całym batalionem przydatnych w tym mi ludzkich dusz, z partnerką oczywiście na samym ich czele. Wróciło. Przed terapią nie miałem już tak, nie potrafiłem nikogo już z tym powiązać, oraz już w tym nikogo umorusać.
    Zadzwoniła w piąty dzień, tak jakby wiedząc, że kończy mu się tlen. Nie marudziła i nie wypominała jak inne, powiedziała tylko
    - jak przestanie od ciebie śmierdzieć wódką, wróć.
    Wrócił gdyż już nie miał gdzie pójść, wrócił przekonany, że pomoże mu w końcu przestać pić. Stanie się troszkę chociaż mniej sztywna, bardziej ustępliwa, plastyczna.
    Pozmienia w sobie, wszystko to, co mu w tym ustawicznie przeszkadzało. A poza tym wciąż go do niej ciągnęło, miała coś czego inne nie posiadały, mogła go upodlić, a jednak nie upodliła, mogła po nim skakać, nie skakała.
    On by tak nie potrafił, jechałby po niej ile by tylko mógł..
    Prawie się posikałem, zmiany w niej. Nawet nie mogłem się spodziewać tego, co na mnie oczekuje.
    Skończyło się w końcu babci ciągłe sranie, marudzenie, wybrzydzanie i już bez problemów zagoniła mnie do zmian. Nie miałem pracy i środków aby żyć, nie miałem więc argumentów aby już w jakikolwiek sposób się jej przeciwstawić. I jakby tego jeszcze było mało, zapiłem. Byłem do dupy i nie miałem ani wewnątrz ani z zewnątrz niczego już, aby się przed zmianami całe szczęście nadal bronić.
    Drzwi klatki przemiany mojej zostały zatrzaśnięte, nie miałem wyjścia musiałem w niej żyć.
    Dziś się z tego śmieję, widzę, że wszystko co się działo, działo się dokładnie tak, jak miało się dziać. Jak kolejne zęby, kółka zębatego zaskakiwały jeden w drugi, wszystkie w odpowiedni czas i odpowiednio przygotowany mój  stan. Stan przymusowego nowego mojego się do życia przystosowywania.
    Powinienem się skulić w sobie, mniejszym jakimś, mądrzejszym być może w końcu się stać. Miałem założony kaganiec na pysk, kaganiec na mózg i kajdany które nie pozwalały mi machać całe szczęście łapami. Cierpiałem jednak nadal, nadal walczyłem, gryzłem i kopałem lecz o tym abym mógł nadal wszystko, całe szczęście nie było nawet już, co śnić.
    Nie pracował, i stał się zwyczajną Zośką, robiącą zakupy i sprzątającą, pucującą na błysk cały dom.
    Bolało i bólem tym musiał się z kimś podzielić, ale dzielić się, nie było z kim. Nie znał tego, pierwszy raz tak miał. Wstając rankiem, zawsze miał kogoś, kogo obciążyć mógł swoim złym samopoczuciem. A teraz klops.
    Partnerka w ciąży i całkowicie innym niż realnie otaczającym ich świecie. Poszli na USG i po raz pierwszy oglądnąć mógł jej wnętrze.
    Widział i słyszał to co tam zasadził i nie dowierzając własnym oczom zobaczył, ze siedzi tam, nie kto inny tylko dziewczynka. Nie po raz pierwszy go zaskoczyła, kolejny raz rozwalając go w całości po wszystkich ścianach. Skąd wiedziała i skąd w niej o płci tej, pewność całkowita?
    Nie pierwszy raz przez myśl mi przeleciało, że kontakt prywatny ze samym stwórcom ma.
    Nie pracował mając mnóstwo długów i nie rozumiał nic. Przygarnęła jak ulicznego bezdomnego psa. Żywią go, karmią, nie narzekają, czekając widać na jakiś cud. Na cud być może jego, się we sobie samym w końcu przebudzenia,
    A on nadal nie potrafi ruszyć nogą ani w tył, ani w przód. Zawiesił się i buksował. Więc co niby miał im powiedzieć, w jakiej formie tak aby zrozumieli go, zamilkł i to na parę lat. Nic nie mówił, tylko czekał na dzień w którym usłyszy
    - panu, panie Krzysztofie, to już dziękujemy
    Nie potrafił tego zrozumieć w swój logiczny sposób wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi i czego ,,oni,, od niego chcą.
    Utrzymują go, więc musi być w tym ukryty jakiś hak, którego wciąż poszukując spalał mnóstwo czasu i energii, Nie miał przecież już nic, niczego ciekawego także sobą już nie reprezentował.
    Nie miał nadzianych znajomych, hrabiowskich korzeni, czy też bogatych krewnych mających po śmierci swojej, go ozłocić. Skąd pomysł sam we sobie, aby mu kolejną szansę dać. Pozwolić naprawiać to co wciąż przecież, nieustannie psuł. Na starcie myślał, ze dziecko, dziecko już było, widział je i nic. Zapił, stracił sens na siebie zarabiania i im jakimkolwiek pomocy nie mógł dać, a jednak nadal tu był.
    Z tych moich ciekawych niezwykle tamtego okresu przemyśleń mógłbym zapewne napisać trylogię, więcej jednak byłoby w tym fantazji i fikcji niż prawdy którą poznałem, widzę  dopiero, całe szczęście dziś.
    Falowałem nie kumając już całkowicie akcji. Nie rozumiałem nic, nie mogłem dotknąć wytłumaczenia i pogrążałem się w tym coraz bardziej.
    Śmieję się gdyż po kolejnym, trzydniowym zapiciu, poprosili mnie abym porobił wszystkie badania, abym szczegółowo i dokładnie przebadał się. Przez myśli moje w mig przeleciało, że znalazłem w końcu ukryty hak.
    Potrzebują być może nerki, serca, gdyż na pewno nie wątroby dla kogoś z rodziny i tylko w tym celu, mnie nadal przy sobie trzymają.
    Boże, jakże byłem porypany, jak okrutnie uszkodzony miałem mózg.
    Patrzeli na to wszystko jak siedzące w gniazdach zaspane bociany, zdziwione nagłą zimą i nie mówili, nadal nic.
    Trafiłem na porządnych ludzi którzy nie za bardzo wiedzieli co ze mną zrobić. Byłem jak niewygodny wrzód na dupsku którego nie potrafili wycisnąć, zjawiłem się i byłem przekleństwem życia ich.
    Pomagali mi jak umieli i tym swoim uporem w końcu doprowadzili mnie tu, gdzie jestem dziś. Zaskakiwali, wciąż mnie rozwalając i pokazując, że wszystko to, co o życiu do tej pory wiem, do dupy jest. Nie chcieli odrzucić chociaż bardzo im w podjęciu takiej decyzji co jakiś czas pomagałem, byli ludzcy, byli normalni, nie znałem ich, nie myślałem nigdy że tacy ludzie, gdziekolwiek istnieją..
    A skąd komornicy i dlaczego było tego, aż tak wiele?