komudzwonia.pl

środa, 15 lutego 2017

Ciąża

 Ciąża

    W końcu postanowili, zaszła w ciążę.
    Podczas niej, jakby się na tym znał, próbował doradzać  jej specjalne diety, sposoby odżywiania i wszystko najlepsze co tylko może pomóc, ich wspólnemu dziecku. Słuchała, patrząc na niego jak na parasol  i robiła swoje, olewała prawie wszystkie jego cenne rady i konsekwentnie zmierzała w sobie tylko wiadomym kierunku.
    Jakim? nie miał nawet zielonego pojęcia, po raz kolejny zaskoczony, zagubiony stał w rozkroku i nie kumał, w co ona gra?
    Potworne spięcia i pierwsze jego obawy, oraz coraz większe przekonanie, że dzieciaka zrobił osobie niepełnosprawnej umysłowo.
    Nie mogłem, przecież postrzegać jej inaczej, jedynym niepełnosprawnym umysłowo, z całej naszej dwójki, byłem ja.
    Gubiłem się, wszystkie poprzednie cieszyłyby się z moich cennych, trafnych niesamowicie rad, ta była nielogiczna, oczywiście dla mnie,  gdyż nie chciała się kompleksowo pode mnie, za nic podporządkować.  Jej konsekwencję w nielogicznym moim zdaniem postępowaniu i jej ośli upór doprowadzał mnie do szału. Niby słuchała tak jak każda inna, lecz robiła całkowicie inaczej jak cały znany mi kobiecy klan. Bardzo szybko zauważyłem profity jakie potrafiła z tego brać, błędy które popełniała natychmiast korygowała, nie popełniając ich kolejny raz a sukcesy były tylko i wyłącznie jej zasługą, oraz jej a nie moim dziełem.
    Spychała mnie, nawet o tym nie widząc na dalszy, szary, mniej ważny niż oczekiwałem plan. Oczywiście odbierałem to jako złośliwość z jej strony, bezlitośnie podpierałem się dobrem nienarodzonego, jeszcze dziecka i chciałem, musiałem ją stłamsić. Próbowałem ją, jak wszystkie poprzednie w takich wypadkach karać, lecz ona ukarać się nie pozwalała i całe koszty  i tak spadały na mnie.
    Wpadałem na różne pomysły, działałem tak jak zostałem doświadczeniem nauczony. Ograniczyłem seks, obrażałem się i nie odzywałem a ta nic. Nie gadać jednak nie lubię, nadąsany łazić również nie, a seks, a o seksie to jeszcze będzie trochę więcej.
    Inne już byłyby plastyczne, a ta nielogiczna i nie zmienna nawet na grosz. Wszystko odbite i nie trafione, uderzało we mnie z potrójną siłą, nie w nią. Bezsens zobaczyłem już nie za długo, upłynęło jednak dużo czasu, i wiele ponawianych z mojej strony różnorakich prób, abym w końcu musiał zrozumieć i co do mnie nie podobne, odpuścić. Zostawić ją, zaakceptować taką, jaka jest. Pokochać lecz do miłości to czasu jeszcze upłynąć musiał cały wór.
    Oczywiście tak jak przepowiadał, często jej pomysły paliły się już na panewce. Zawsze wychodziło na jego i to on zawsze rację miał. Co dziwne przyznawała się do błędów, on ich nie popełniał więc i przyznawać nie było się do czego.
    Nie miałem zawsze racji, nikt jej nie ma, a błędów popełniałem całe mnóstwo, wciąż jednak kamienny, wciąż pewny siebie do żadnego z nich się nie przyznawałem.
    Wszystkiemu zaprzeczałem, wszystko wypierałem i dopiero za kilka lat prawidło zacznę to postrzegać. Tym swoim uporem, złośliwościom i konsekwencją w korekcie błędów udowodniła, że jest samodzielna, dorosła, wysoka, wiele większa niż ja i w razie czego doskonale sobie beze mnie poradzi. Z taką byłem pierwszy raz i po raz pierwszy czułem, wiedziałem, że w razie ,,W,, po prostu odstawi mnie do kąta. Nie znałem tego, zawsze będąc i czując się pewnie, a tu klops. Błędne kółko i nieznajomość zagadnienia.
    Dziś aż mi się ostatni włos na głowie jeży, dziś widzę do czego mogły doprowadzić te moje dobre rady i jaki koniec mógłby być tych moich jakże cennych, przyjacielskich, bezinteresownych rad.
    Tak było zawsze poprzednio, tak było ze wszystkimi poprzednimi dlaczego nie miało być tak i tu. Każda poprzednia, znana, poznana nie miałyby żadnych szans, wszystko przebiegłoby według podświadomie knutego, z automatu wydrukowanego planu, na starcie już nie mając złudzeń kto tutaj rządzi i kto z dwojga nas, karty po stole rozdaje. Cacy, cacy, buzi, buzi i budzi się zaufanie, podpora i jedyny, który rację zawsze ma. Potem rodzi się dziecko i potrzeba spokoju .które każda małe istota, ceni ponad wszystko. Matka, która broniąc spokoju dziecka, odpuszcza, nie zaczepia, nie wymaga, zabiegana często zapomina, coraz bardziej się w tym bagnie układając, i nim się oglądnie, już jest ugotowana.
    Proste jak wiadro z przykrywką i jeszcze całość u mnie w alkoholowym zwidzie podświadomości kompletnie i konsekwentnie od startu do końca samego, ze mną, lecz beze mnie przygotowywana.
    Chociaż nie wszystko już mogłem na podświadome, niezamierzone, automatyczne zachowania pozrzucać. Część już widziałem, byłem w tym zbyt długo, miałem to nie tylko w mózgu ale i we krwi.
    A ta, nielogiczna i niepełnosprawna umysłowo jak byłem przekonany za nic ułożyć się, na stosie męki swojej, i dziecka wciąż nie chciała. Nadal bojowa, konsekwentna do bólu i nie ustępująca mi na krok.
    Staliśmy często naprzeciw siebie jak dwa wielkie, jurne, rozzłoszczone wszystkim byki, buchające z nosów swoich parą, patrząc hardo wokoło, czerwonymi od krwi zagotowanej w mózgach swoich, oczami.
    Takiego przeciwnika jeszcze nie miałem, nigdy jeszcze nikogo takiego w swoim życiu nie spotkałem, zawsze od samego początku mnie zaskakiwała i tak jej całe szczęście, pozostało aż do dziś.
    Oddawała pola, przystąpiła do współpracy dopiero w czasie gdy już na stałe zainstalował się we mnie tzw złoty środek. Gdy już odróżniać potrafiłem dobro od zła, gdy podświadomie, świadomie nie wykorzystałem przewagi, gdy przestałem dążyć do władzy absolutnej, gdy byłem prawie taki sam, jaki jestem już całe szczęście dziś.
    Skąd wiedziała aby zresetować mnie do zera? Aby odrzucać wszystkie moje rady, zarówno te dobre jak i te złe? No właśnie, do dziś mnie to zastanawia. Zapewne miała to wszystko wgrane w geny, zapobiegliwie tak, tak jak mają i inne stworzenia.
    Gdy pracował na kurzej fermie i czasami wolnego czasu trochę miał, często podglądał życie kurze i kurzy jakże żałosny los.
    Siedziały w klatkach po kilka sztuk, ciągle ze sobą o czymś rozmawiając, wzajemnie się dzióbiąc i ustalając hierarchii swojej poszczególne szczeble. Jednak gdy przez uchylony luft w suficie, nagle, niespodzianie zagubiony wróbel wpadł. W geście rozpaczy przerażony, przelatywał  nad ich łebkami, wszystkie przysiadały na dupskach i wszędzie zapadała niesamowicie bolesna  cisza. A przecież żadna z nich nigdy nie była na świeżym powietrzu, nigdy być może nie widziała nieba.
    Skąd więc wpisany w nie strach przed z góry nadlatującym drapieżnikiem? Skąd instynkt samozachowawczy który nakazywał aby mniejszym w tej chwili być i na chwil parę przerwać to ich wieczne się nad sobą użalanie?
    Gdzie świadomość? gdzie podświadomość? a gdzie wpisane w geny od zawsze zachowania i instynkt samozachowawczy?
    Zawsze z fascynacją obserwowałem to ich chwilowe zachowanie, tą zmianę, to nagłe przystosowanie się. Zapewne jest to w sposób logiczny wytłumaczalne, lecz mnie to zastanawia aż do dziś. Tak jak i zachowania mojej partnerki nie wytłumaczalne, są dla mnie a dziś całkowicie już inna jest.
    A przecież podczas naszych pierwszych wspólnych świąt, robiłem z nią co tylko chciałem. Miała dobre wejście i tym mnie zgubiła w tamten czas, ratując mnie na zawsze.