Choinka
W holu zamieszanie, wszyscy latają z góry na dół poszukując dla siebie, jak najlepszego miejsca. Według dalszych terapeutycznych zadań, pozwolą oglądnąć im film ,,Wszyscy jesteśmy Chrystusami,, na poprzedniej terapii oglądał ,,Żółty szalik,, i jak tak dalej pójdzie pozna całą Polską kinematografię z tego tematu. W końcu jakieś urozmaicenie, miał już dość ciągłego prania swojego mózgu. Usiadł wygodnie i wchodząc w ekran zapomniał o całym ogarniającym go świecie.
Myślę, że wszystkie filmy z tej tematyki, mają w sobie głęboko poukrywany sens. Oglądam je do dziś i za każdym razem odkrywam w nich coś nowego, rozwijam się, zmieniam się, cofam się, jakkolwiek to brzmi. W tym filmie pokazana jest scena, podczas której główny bohater, kasuje tasakiem świąteczną choinkę.
- jakbym siebie oglądał, usłyszał z ust siedzącego obok niego chłopaka.
Kątem oka spojrzał na jego twarz, robił tak. Było tak, w jego oczach było to widać a w jego dławiącym się głosie było to czuć.
-przestań beczeć.
Powiedział tak, sam nawet nie wiedząc do kogo? I po co?
Oglądał nadal, nie śledząc już jednak całej akcji i wpadając w ciąg przemyśleń minionego dawno czasu. Przez jego mózg leciał film świątecznych wspomnień, które już całe szczęście dawno minęły. Trzy lata z rzędu robił tak, trzy razy pod rząd kasował świąteczną choinkę i to tak aby nie pozostał po niej żaden ślad. Następnie już uciekał, wsiadając do pociągu i opuszczając swoją chatę na cały ten niebezpieczny dla wszystkich czas. Pilnował się i trzymał nerwy na postronkach lecz zawsze kończyło się tak jak poprzednio, wychodziła ogólna wioska. Zawsze znalazł oczywiście winnych swojego zachowania, lecz pomimo tego i tak czuł ogólny, straszny niesmak.
Pan, panie Krzysztofie nie ma żadnych uczuć wyższych, przypomniało mu się i poczuł się jeszcze gorzej. Zapewne tak jest, przecież jakby je w sobie posiadał nie zrobił by aż takiej wioski i to na przerażonych oczach własnych dzieci.
A może kasowałem po to aby pozostawić we wszystkich jakiś trwały ślad? Aby pokazać, że tak nie można, tak nie należy, że nie można na przyszłość już tak.
Co mogło? Co było, w tym zielonym drzewku, że wywoływało w nim aż tak skrajne emocje? Że zahamowań podczas jej kasowania, wszelkich w nim było brak?
Jakby tego było jeszcze mało, po emisji latając od jednego do drugiego dowiadywał się, że nie tylko u niego tak z tym było, że nie tylko z nim tak jest.
Pomimo wszystko znalazł w końcu jakiś drugi, poza alkoholem wspólny, łączący trop. Coś co przytrafiało się nie tylko jemu i nie tylko w jego domu, lecz także w domach innych uwikłanych w tym ludzi.
Dziś moje święta wyglądają inaczej, dziś jestem jednym członkiem rodziny. Cieszę się i nie chcę być, już najważniejszy.
Ten cały przedświąteczny czas, to całe świąt przygotowywania. Te sprawy ważne i ważniejsze, ten cały szum, młyn i skwar przerastał mnie. W ten czas było mnie jakby mniej, nikłem jakby zasłonięty przez natłok spraw i obowiązków. No właśnie ten Bóg, choinka, potrawy, podarki a gdzie jestem ja? Przygotowania, sprzątanie, gotowanie, ubieranie a gdzie po raz drugi jestem w tym wszystkim ja?
To smutne lecz tak a nie inaczej wyglądał sens, bezsensu choinki kasowania. Dokonując tego i robiąc to, byłem w te dni najważniejszy. To ja, a nie Bóg, choinka, podarunki, potrawy, porządki, ubieranie byłem numerem jeden, jakkolwiek to głupotą oczywistą brzmi .
Dziś w świętach już uczestniczę, jestem z nimi, chociaż mój mózg nadal dostrzega wszystko co mi w te dni nie odpowiada, nie nakręcam się Widzi wszystko o czym kiedyś mój język natychmiast musiałby wszystkim zakomunikować, sprzeciwić się i pokazać zaznaczyć wszystko, co jest nie tak. Dziś wiem już, jak z tym jest, że widzę rzeczy nieważne, mało istotne i nie wnoszące niczego dobrego aby zachować, ochronić to co najważniejsze klimat i nastrój tych wyjątkowych jakże dni.
Idzie z tym w parze także jeszcze jeden bonus, którego kiedyś w obłędzie swoim nie sposób było mi dostrzegać. Uśmiech na twarzach ludzi dla mnie bliskich, ludzi z którymi przyszło mi żyć. Innych ludzi, ludzi o których kiedyś nawet nie pomyślałem, gdyż wciąż najważniejszym dla wszystkich i siebie byłem, tylko ja.
W ten jakże dziwny przed świąteczny czas, w ten okres gdy emocje sięgają zenitu. Gdy przebywam pomiędzy alkoholowym tłumem braci, mówię o tym, sygnalizuję to i opowiadam jak to ze mną, u mnie, kiedyś było.
Na poprzedniej terapii jak i na tej, znajdowały się osoby bezdomne. Zawsze mnie tam pchało i zawsze było mi do nich bardzo, ale to bardzo blisko. Znam paru którzy pomimo aż takiego zawirowania przestali pić, znam osobiście kilku którzy wyszli z bezdomności i dziś radzą sobie całkiem, całkiem. To dla mnie prawdziwi mistrzowie świata i przy nich to jestem zwyczajny bez łuskowy leszcz.
Ten którego umieszczono z nimi w pokoju cierpiał na polineuropatię, zawsze ciekawiło go co to za dziadostwo jest. Rozmawiali ze sobą dużo, wymieniając się doświadczeniami do niczego im już nie potrzebnymi.
Do dziś dziwię się, że mnie polineuropatia nie dogoniła. To nas różniło i to było jedyna różnica którą zarówno w tamten jak, i ten czas dostrzegam. Mieliśmy jednak identyczne blade oczy, oczy w którym życia brak. Wzrok w którym nie dostrzeżesz już błysku spełnienia i nie zobaczysz już nadchodzących, spodziewanych, oczekiwanych zmian. Oczy w których sił już brak aby przeżyć ten trwający właśnie koszmarny dzień i ostatnią nadzieję, że jest, będzie on już tym twoim na reszcie ostatnim.
Moje oczy zawsze wyglądały inaczej, niż oczy innych ludzi. Wiedziałem o tym i wielokrotnie się o tym przekonałem.