komudzwonia.pl

poniedziałek, 20 marca 2017

Przełom

Przełom

    Każdego dnia, o każdej godzinie wzajemnie się wspierali..Tak jakby podpierając się niewidzialnymi tyczkami pomagali sobie w tym swoim życiowym obopólnym nieprzystosowaniu. Widział, że uczestniczy w czymś wyjątkowym, niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju.
    Co prawda gdy nadchodził piątek już rozmyślał o czekającej go sobocie i niedzieli oraz tym, że w domu przebywać będzie jej mama lecz i z tym, i w tym bardzo szybko się poukładał.
    Pisałem już o tym, że bez wewnętrznego sprzeciwu potrafiłem obalić każdy światowy porządek. Zburzyć wszystkie, wszystkim pomniki i każdy sens zamienić w bezsens jego istnienia. Potrzebowałem tego aby spokojnie i bezproblemowo sobie pić. Coś tam z tym piciem powoli robiłem lecz to pracowało we mnie nadal. Przeszkadzało, niszcząc mnie niemiłosiernie i czerpiąc tyle energii, że trudno a czasami potwornie trudno mi z tym szło.
    Te telefony od partnerki, wieczne przesłuchania, inwigilacja i szpiedzy którzy zewsząd obserwują mnie zabierały mi część radochy którą powoli zaczynałem czerpać z sytuacji w której się znajdowałem. Bezsens w sensie znajdzie każdy, sens z bezsensu  musiałem i to bardzo szybko wykrzesać ja
    Nawet dobrze mi poszło i bardzo szybko wprowadziłem to w swoje życie. Telefony od partnerki, tłok w tramwaju, kolejki u lekarza, w sklepach, dziwne zachowania innych. Wszystko i wszędzie, od tego dnia stawać zaczynało się naturalne, całkowicie wytłumaczalne i działo się tylko po to, abym ja nauczył się pokory, lub też jak kto woli pokornym abym w końcu się stał. Tak to wbiłem sobie w głowę, ze mam to to dziś.
    Od małej nadal bierze tyle tylko ile można, wszystko. Oglądają wspólnie bajki, a on siedzi i podgląda ją jak istny kameleon.
    Dziś próbuję zachowywać się tak jak w tamten czas, jednym okiem patrzeć na ekran telewizora a drugim obserwować jej twarz. Tak uczyłem się życia i tego co wywołuje w niej nieznane, niezrozumiałe dla mnie zachowania. Co sprawia, że na jej twarzy pojawia się uśmiech co, że w oczach jej widzę strach a co wywołuje wspaniały niekontrolowany śmiech. Dziś tak już nie potrafię, dziś już nie mam tak ale w tamten czas bez problemów tak właśnie robiłem.
    Mała zaczyna włazić mu na kolana. Nie rozumie, nie zna i nie wie czego chce? Ona włazi a on ją z kolan swoich zdejmuje i trwa to jakiś czas. W końcu, kiedyś jednak zostaje a on czuje coś czego słowami nawet nigdy opisać by nie potrafił. Ciepło którego nie znał i więż jakiej jeszcze nie miał okazji poznać.
    Włazi i zostaje. Często, chociaż już ciężka włazi na moje kolana i dziś, lubię to i nadal czuję to samo, co czułem w tamten chory jakże dla mnie czas. Powoli budzi się coś we mnie, rodzi się być może we mnie coś, pierwszy raz. Czuję coraz więcej, daję coraz więcej i nie boję się, nie obawiam się jej tego dać. Bawimy się i mogłem dla niej być wszystkim osłem, baranem, wielbłądem mogłem zrobić wszystko aby tylko zobaczyć w jej oczach radość, ubaw czy też usłyszeć jej śmiech. Działa jednak tylko dla niej gdy wraca jej mama, z jej wejściem następuje klops. Do dziś tego nie rozumiem, ale przecież było tak. Jak wracała z pracy dawała jej jeść, wystawiała ten swój cycek i mała natychmiast zostawiała mnie. Może byłem zazdrosny? Byłem i chociaż to głupie, to miałem tak.
    Robi się fajnie, czas mija a jemu ani w głowie po wódkę rąk swoich wyciąganie. Pięć, sześć, siedem miesięcy i nic, jak zamurowany bez bólu, bez cierpienia, bez zgrzytów, płaczu i łez. Był pewny, że wszystko dawne ma już poza sobą, że już nie wróci, że nauczył się z tym gównem wewnątrz siebie już żyć.
    Mała zaczyna chodzić i chociaż cierpi gdyż pierwszy raz poszła przy babie a nie nim, cieszy się. Pierwsze czego ją w tamten czas nauczył to równe ustawienie kapci przed spaniem. Jak szła spać, ściągała kapcie, skarpetki które złożone wkładała w buciki i ustawiała jeden przy drugim. Taki kolejny jego protest song i zemsta za kapcie których wciąż nie potrafiła ustawić jej mama.
    Boże, byłem psychopatom. Ale tak było.    
    Kiedyś oglądają telewizję i program o życiu podwodnych stworzeń. Pani Czubaszek której głos działa na niego jak balsam, opowiada o pewnym rodzaju meduz które to będąc otoczone przez żarłoczne ślimaki i pozbawione drogi ucieczki, mają we swoim wnętrzu wmontowany mechanizm pozwalający im w przeciągu chwili zaledwie, wyłączyć wszystkie funkcje życiowe i umrzeć, uciekając w ten sposób od bólu i cierpienia. Popatrzył na małą i zdał sobie sprawę, ze gdyby tak jego w takie czary bóg na starcie już wyposażył nie byłoby go tutaj już miliony razy.
    Każdego dnia gdy jej mama się we drzwiach pojawiała, miał chęć już nie przeżywać tego ponownie, i tylko kolejny nadchodzący dzień, nowy czas jego z małą przebywania sprawiał, że nadal w tym trwał.
    Jedną kochał całym wnętrzem swoim, drugą nienawidząc każdym atomem swojego ciała i duszy swej. Kosmos.
    Dziś pisząc to smutno się uśmiecham, ale tak było.
    Mija ósmy miesiąc jego abstynencji i nadal nic się nie zmienia. Wciąż to samo i nadal wieczna inwigilacja i przesłuchania.
    Co zjadła, o której zrobiła kupę i jakby była specjalistką od kup zapytuje jakiego koloru było to czego niepotrzebnie się pozbył. W co ją ubrał, jakby nie miała poustawianych na każdym rogu szpicli którzy wciąż jej wszystko na niego donoszą. Próbuje z nią rozmawiać i ustawić priorytety których zarówno on, jak i ona nigdy łamać nie powinni. On jest z małą i robi co chce, jest odpowiedzialny, stabilny, dorosły i nie pije alkoholu, nic złego małej nie grozi. Liczy na pełne zrozumienie, na wyrozumiałość i zaufanie którego jeszcze przecież nie tak dawno sam do siebie nie miał prawa mieć.
    I żadnych zmian, po raz kolejny trafia na żelbet, brąz i stal, ani jednego ustępstwa, ani milimetra swobody i możliwości podjęcia samodzielnie jakiejkolwiek decyzji.
    Partnerka jest po studiach a psychologię miała w geny swoje od urodzenia wpisane, gdyż skąd? to? to? i tamto? i skąd wiedziała jak postępować miała z takim debilem jakim byłem ja? Wyglądałem przy niej jak dzieciak, spaliła mi całą moją scenę, powyrzucała wszystkie lalki, odkryła szafkę z maskami, zakończając także skrytą grę wyciskając wszystkie pryszcze, nim jeszcze stały się wrzodami. Magik.
    I za to właśnie ją nienawidziłem, odkąd mała przyszła na świat, zmieniła się i już nie była fruwającą pod byle pretekstem flagą lecz nagle, tak z dnia na dzień przestała się tym wszystkim zbytnio ekscytować. Całkowicie panowała nad emocjami nie pozwalając mi się już nigdy sprowokować,
    Ten jej wewnętrzny spokój, ta zamiana poprzedniej grozy w nagły żart, mnie po prostu przerażał. Jak wtedy byłem pewny, że poprzewracało się jej kompletnie we łbie.
    Ktoś w tym domu był przecież popierdolony, a nie mogłem być nim jeszcze ja. Robiła swoje i wcale się mną nie przejmowała, jej zainteresowanie całkowicie skupione było na dziecku i jego bezpieczeństwie..
    Jak zawsze od razu dostałem w łeb.
    Rozmawiała jak z dzieciakiem, spokojnie jak nigdy dotąd, informując mnie, że czas zaufania nadejdzie, że zaufania tego już wielokrotnie nadużyłem i dziecko to nie zabawka którą można się pobawić i zepsutą wyrzucić na śmietnik. Że muszę poczekać, a ona popatrzeć, poprzyglądać się, że nie kontroluje tylko bardzo, ale to bardzo, boi się aby nie stało się coś, czego nie można będzie już cofnąć.
    Nie wypominała mi i nie pokazywała w czym nawaliłem, że co jakiś czas zapijałem, wciąż się czepiam i zachowuję jak bym był na polowaniu. wstaję rano mając do niej pretensje i kładę się w pretensje do niej, wtulony.
    Kolejny raz mnie rozbroiła, kolejny raz mówiąc to czego się, nie spodziewałem.
    Kiedy niby zaufanie którego wciąż mi brak? poprzyglądać, popatrzeć kiedy ja chcę, ja muszę, natychmiast, najlepiej już, w tej chwili.
    Dziś także czasami wypytuje mnie o każdą sprawę. Czasami jednak całkowicie inaczej wygląda niż było to dawniej. A  może jest tak jak było, tylko ja inaczej widzę, niż widziałem to w tamten miniony całe szczęście już czas.