komudzwonia.pl

piątek, 3 marca 2017

Zemsta

Zemsta

    Mordowałem ją nadal co chwil kilka w myślach swoich, lecz czasami marzyłem aby ja gdzieś tak wizualnie, namacalnie troszkę uszczuplić. Czekałem na okazję, przecież jeszcze nie miałem w sobie sumienia atłasem wyłożonego.
    Poprosiła aby poszedł i kupił choinkę, strach się bać, gdyż zapewne kupi nie taką jak trzeba.
    Zawsze przecież była najpiękniejsza, najprzystojniejsza, jedyna w swoim rodzaju i taka, jakiej nie ma nikt.
    Fakt, co roku była wyjątkowa, nigdy zaś tak wyjątkowa jak, ta którą zakupił on. Wszedł do składu i bardzo długo wybierał, szukając niepotrzebnie wśród stojących i przygotowanych do sprzedaży, ta leżała z boku, zapłacił i wyszedł.
    Stanął po cichu w parku z niedowierzaniem patrząc na swój jedyny w swoim rodzaju skarb, niemożliwym było aby to, to samo z siebie w lesie wyrosło. Pień i zaledwie parę cienkich jak wypłata gałązek, igły krótkie i mizerne jak mróz za okienny, tej ciepłej wyjątkowo zimy. Pokraka taka, że wpadł w prawdziwą panikę, iż może spotkać kogoś ze znajomych, który pomyśli sobie o nim, nie wiadomo co.
    Wracał ogródkami, czając się jak żółw przed maratońskim biegiem, tylko po to aby jego nabytek ludzi, zobaczyło jak najmniej.
    Wszedł do domu i postawił, aby się zachwyciły, na samym środku pokoju. Zaniemówiła, zaniemówiły obie, tak jeszcze zadziwić potrafił. Straciły głos zdziwione zapewne skąd ją wziął? Przecież nie można było nawet przypuszczać, że z lasu. Natura czasami zadziwia, lecz jeszcze nigdy, czegoś takiego metodą ewolucji. wieków przepoczwarzeń nie urodziła. To było po prostu nie-moż-liwe.
    W domu widząc ją w całej krasie, wpadł w panikę, że tego skurwiela nadal miał we środku swym, i zrobił takie kuku, swoim wstyd.
    Dziś wspominając tamten czas śmieję się. Tak jednak było i taki jeszcze w środku byłem, dziś nie używam, lecz nadal to mam.
    Nie mogłem już nic, nie miałem już nic, nie potrafiłem w żaden już inny sposób ich za moje wieczne mordowanie ukarać. Ukarałem w ramach możliwości, tak aby odczuli, zobaczyli mój bunt, taki swoisty protest song wiecznego mojego umierania. Krzyk rozpaczy mej, na bezkresnej, bezwodnej i bezludnej pustyni.
    Wszystko zawsze najlepsze, z najwyższej półki, pitu, pitu i lakier na szkle a mi wciąż w rurkach tlenu brak.
      Dla małej wszystko jedno, jest zielona, jest w stojaku, będą pod nią prezenty, jest ok. Ubieraliśmy razem, oczywiście we dwoje gdyż partnerka ani myślała, dotknąć do niej dłonie swe. Świetnie się bawiliśmy, razem dokazując, resztę bombek odkładając do szafy, gdyż nie było ich na czym prawie, że pozawieszać.
    Jej mamę zamurowało, zaniemówiła na całe święta i na temat tamtej choinki, dotąd jeszcze nie powiedziała nic. Nie musiałem już kasować a kiedyś kasowałem, rozrabiać a kiedyś rozrabiałem i niszczyć, zawsze niszczyłem, nie musiałem bydlęcy być a i tak, ja byłem w tamta święta, najważniejszy. Jakkolwiek to brzmi.
    Upiekłem dwie pieczenie przy jednym ogniu, w drugą stronę także, niebezpiecznie, wciąż się rozwijając.
    Dziś już lubię firmowe rzeczy, zdrowe jedzenie a po choinkę chodzimy zawsze we trójkę. Co roku mamy piękną, lecz na zawsze tamtą wpisaną w pamięć swoją już mam. Partnerka lubi robić mnóstwo zdjęć, fotografika po prostu ją przerasta, tak ma. Ją przerastała fotografika, a mnie ciągłe zdjęć pstrykanie. Jak urodziła się mała przechodziła apogeum, zdjęcia i zdjęcia ani jednego dnia, godziny bez zdjęć.
    A z tamtych świąt ani jednego, żadnego śladu i odtworzenia żadnych szans.
    Dziś cieszę się, że ma swoje upodobania, zamiłowania, pierdyknięcia, że coś ma, denerwowałem się nie mając nic namacalnego, niczego upodobanego, że nie miałem nic.