komudzwonia.pl

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Wariat

Wariat

    Szło wspaniale, żadnych ciągotek i coraz rzadziej dopadało go, złe samopoczucie czy też ogarnąć potrafił go podły, wieczny kiedyś nastrój. Pewny był, że szczęśliwy jest. Nie znał tego i nigdy tak, nie miewał. Mała wciąż z nim i z każdym mijającym dniem, byli oboje, bardziej sobie bliscy. Telefony od partnerki rzadsze, przesłuchania krótsze i jakoś tak i im, nagle zrobiło się lżej.
    Byli na spacerze, mama w pracy a oni wybrali się do piaskownicy. Piaskownica to coś fascynującego, zaledwie cztery ze sobą złączone deski, wywrotka, lub dwie piasku i już dzieciakom nie znika uśmiech z ust. Mała buduje coś tam, niespotykanego i nie opisanego nigdy w żadnej z ksiąg a on siedzi na ławce nieopodal i tylko się, jej przygląda. Jak czegoś potrzebuje, jak coś ją smuci lub też nurtuje, woła a on natychmiast się przy niej zjawia.
    To nadal fascynujący i niepowtarzalny czas, to niepisane układy i symbioza o której istnieniu nie miał, nigdy zielonego nawet pojęcia. Chroniąc siebie i swoje niepicie przestaje zajmować się innymi, żyje w swoim małym świecie i po raz pierwszy czuje coś, a czuć może pierwszy raz. Mała chodzi już, lecz robi to nieporadnie, czasami się chwiejąc, czasami przewracając, czasami na coś wpada i robi sobie kuku z którym on, tak jak umie pomaga jej sobie, radę dać. Bawią się, wspólnie sprzątają, wspólnie także przygotowując obiady i inne, coraz ciekawsze i smaczniejsze specjały. Frajda której nie znał i pierdoły z których, zaczyna coraz więcej brać.
    Zobaczył go, a raczej usłyszał już z daleka. Darł się tak, że nie sposób było go nie słyszeć. Znał ten głos, więc nawet tego nie chcąc, odwrócił w tamtym kierunku swoją twarz. Lazł środkiem parkowej ścieżki, drąc swoją mordę na wszystkich tych nieszczęśliwców, którzy mijali go  zarówno z prawej, jak i lewej jego strony. W ręku trzymał do połowy już opróżnioną butelkę wódki i co chwila wypijał z niej, następny łyk.
    Pamiętam, że siedząc tam w tamten czas i widząc otwartą flaszkę w jego ręku, przypomniała mi się szklanka do połowy pełna, lub też pusta w połowie już. Pomyślałem, że otarta butla w ręku alkoholika  i tak za chwil zaledwie kilka, będzie do czysta opróżniona..
    Często ze sobą rozmawiali. Na mitingach siedzieli obok siebie i na wszystkie tematy mieli podobne zdanie. Było im blisko, było im ciepło, było im w sam raz. A tu taki numer. Przestraszył się, że do niego podejdzie i będzie bełkotał coś o wiecznym niespełnieniu. Że zaczepi go, że mała zobaczy a nie chciał już, aby cokolwiek stamtąd jeszcze widziała. Poczuł więc ulgę gdy minął go, nie poznał go i poszedł ze swoim kłopotem i swoją troską dalej.
    Spotkali się po tygodniu, przypadkowo wpadając na siebie na ulicy. Patrzył na jego opaloną wypitym alkoholem twarz nadal nie wierząc, że mogło do tego dojść. Koleżka sam zaczął gadać, o tym co mu się przytrafiło, i w jaki sposób to wszystko się całe szczęście, po tygodniowym ciągu zakończyło. Wymówka jednak jakiej użył, wprawiła go w pełne osłupienie. Uważał, udawał jak sądził, że wszedł do sklepu i wcale sobie z tego nie zdając sprawy, kupił wódę i zaczął ją pić. Ale leszcz, jak o nim pomyślał, leszcz który pewny jest, ze trafił na głupszego od siebie leszcza. Dureń który niby co? I niby jak? I w jaki niby, sposób?
    Staliśmy nieopodal rozmawiając i czułem się jak debil. Znaczy gorzej. Czułem się potraktowany jak debil i nie za bardzo wiedziałem co też, mam z tym, z nim zrobić? Wywalić mu w ryj? Czy też powiedzieć mu co też, na temat jego wymówki sądzę?
    W tamten czas miałem jeszcze tak, miałem tak i nie za bardzo potrafiłem z tym cokolwiek zrobić. Kiedyś na mitingu ktoś, sam nawet już nie pamiętam kto, powiedział coś na temat prawdomówności. Twierdził, że zawsze należy mówić prawdę i w prawdzie także należy, od dziś dnia żyć. Przygarnąłem jak swoje i od tego dnia, jak widziałem, że z kimś, coś tam nie tak, że ma inaczej niż ja, mówiłem mu o tym prosto w twarz. Dziś się śmieję ale było tak, dotyczyło to wszystkich, szczególnie zaś mojej partnerki, która od tamtej chwili mała po prostu przerąbane. Stojąc tak naprzeciw niego, tłumiłem w sobie ten dążący do prawdy pęd i o dziwo nie powiedziałem nic. Pożegnaliśmy się i każdy z nas poszedł w swoją stronę, każdy myśląc na temat drugiego tylko, tyle ile chciał.
    Patrzył jak niknie w dali i nadal nie potrafił się w tym połapać. No bo niby jak? wszedł do sklepu, kupił, wiedział co, odkręcił i wypił a teraz ucieka udając, ze to nie on. Wariat, Uśmiechnął się tylko do siebie samego, pewnym będąc, ze jemu nigdy by się nic takiego, zdarzyć nie mogło.
    Miałem dziesięć miesięcy abstynencji, spokój w głowie, spokój w domu i jaki taki życia sens. Nie ciągnęło mnie do alkoholu a i domowych sprzeczek miałem powoli dość. Z małą pełna symbioza,  z dużą coraz większe zrozumienie i wszystko było ok. Partnerka ostrzegła, że jak jeszcze raz sięgnę po alkohol, będzie z nami koniec a bez małej, już trudno byłoby mi żyć. Po cóż niby miałbym jeszcze sięgać po to gówno z którym, i bez którego, było mi tak trudno kiedyś żyć.